środa, 29 czerwca 2011

Los drogowego słabeusza czyli jak kot gnębi mysz

Jak wiecie kocham jeździć na rowerku. Jeżdżę kiedy i gdzie tylko mogę. Nawet jadąc do Tesco (do którego ma bardzo blisko - ok. 10 min piechotką) wsiadam na jednoślad. Jak też wiecie niedawno weszły nowe przepisy nieco ułatwiające życie rowerzystom. Mogą oni m.in:
- jechać jeden obok drugiego (jeśli znacząco nie blokuje to ruchu innym)
- jechać chodnikiem jeżeli ruch jest bardzo wzmożony lub jeśli panują złe warunki pogodowe (tu należy ustępować pierwszeństwa pieszym)
- można wyprzedzać z prawej strony samochody stojące na światłach/przed drogą bez pierwszeństwa przejazdu
- można zjechać na środek skrzyżowania chcą na nim skręcić
- na ścieżkach rowerowych pierwszeństwo ma rowerzysta (zawsze nawet jeżeli wjeżdża na nie auto chcące skręcić).
Fajnie ale... no właśnie. Zawsze musi być jakieś "ale". Otóż kierujący samochodami nadal nas - rowerzystów nienawidzą. Sprawiają wrażenie jakby nie znali nowych zaleceń. A może nie chcą ich znać?
Tak czy owak dzisiaj w kilku miejscach postanowiłem sprawdzić czy ktoś faktycznie  przejmie się moją obecnością na ulicy. Najpierw zjechałem na środek skrzyżowania (można przecież) gdyż chciałem skręcić w lewo. Nagle usłyszałem za sobą klakson, a następnie okrzyk "posuń się k...a!". No to się lekko posunąłem. Po kilkunastu minutach obok mnie pojawił się (na rowerze) kolega. Kawałek tak właśnie jechaliśmy - obok siebie  bo MOŻNA. Niestety kolega po kilku klaksonach i obelgach w stylu "co robisz k...a" musiał wyrównać do krawężnika. Pożegnałem się z nim w centrum miasta. Następnie zjechałem na chodnik i pomknąłem nim ponieważ droga w remoncie a ja nie chciałem tkwić w korku. Chodnik przecinał jakiś wjazd. Ja jednak jechałem nim przed siebie myśląc że skoro jestem na chodniku (bo mogę) i jadę prosto to skręcający na parking (nie oznakowany)  samochód zwolni i poczeka aż przejadę. Nie zaczekał. Skręcił z piskiem opon i wrył się metr przede mną. Prawie przeleciałem przez kierownicę. Pieszy idący za mną wymruczał jedynie pod jego adresem wyraz "debil". 
Tamten zrobił to z piskiem ponieważ z naprzeciwka już nadjeżdżały auta. Miałyby pierwszeństwo gdyż jechały prosto. Kolesiowi nie chciało się czekać.

Dojechałem i jak widać jestem zdrów, w jednym kąsku.

Kiedy zaczniemy się szanować na drogach? Kiedy zmotoryzowani przestaną szpanować przed rowerzystami swoimi gabarytami i mocą? 
Dlaczego ciągle wyładowują złość na słabszych rowerzystach? Klną, krzyczą. Niektórzy nawet straszą tym że jeśli nie zjadę na bok to po mnie przejedzie. Serio. Miałem taką sytuację. Spieszą się ciągle. Ciekawe gdzie. Chyba do więzienia. Rowerzysta boi się takich sytuacji i ustępuje tym debilom. Ci z kolei wiedzą o tym i wrednie to wykorzystują. Ilu jeszcze rowerzystów zginie nim kierowcy aut przyzwyczają się do nowych zaleceń? Mam wrażenie że oni nie chcą się z nimi pogodzić. Wkurwia ich że marny rower ich wyprzedza lub stoi przed nimi na skrzyżowaniu. To dla nich upokarzające. Oznaka frajerstwa i uległości. Trzeba więc pokazać takiemu słabeuszowi kto tu ma większy atut (czytaj: broń).
Czemu nie chcą zaakceptować tych na których są skazani i których będzie coraz więcej (droga benzyna, zwrotność, możliwość uniknięcia korku, moda na zdrowy styl życia)???? 
To bardzo przykre. 
Jak temu zaradzić? Przede wszystkim budując ścieżki rowerowe. Im będzie ich więcej tym lepiej. Będzie wilk syty (kierowcy samochodów "uwolnieni") i owca cała (cały i zdrowy rowerzysta). 
Poza powyższymi dobrze by było na kursach prawa jazdy uczyć przyszłych kierowców jak się zachowywać widząc jednoślad bez silnika. Na te kwestie trzeba poświęcać więcej czasu podczas kursów. Trzeba wpajać tym baranom że nie są na drodze panami. Należy im uświadamiać co grozi za łamanie przepisów i skrzywdzenie rowerzysty. 
Podobnie szkoły (gł. podstawowe i gimnazja). Zajęcia z policjantem jak najbardziej wskazane. Edukować, uświadamiać winniśmy w nieskończoność. Także w terenie (by lepiej wchodziło do głowy i było atrakcyjne). Młodzi powinni mieć opanowaną wiedzę dotyczącą wyposażenia roweru (lampy, odblaski, kamizelki, kask, ochraniacze, pompka) oraz zasad poruszania się nim po szosie. Bardzo ważne są też postawy pierwszej pomocy.
Działania w tym zakresie powinny być długoterminowe, systematyczne i kompleksowe (współpraca policji ze szkołami i rodzicami). 
I na koniec małe pocieszenie dla miłośników rowerów. Apel do zmotoryzowanych:
Powyższe przepisy mimo braku ścieżek rowerowych weszły i trzeba ich przestrzegać. Takie mamy prawo. No chyba że wolicie kogoś zabić, iść siedzieć lub zapłacić mandat (w najlepszym wypadku). Tak czy siak nie macie wyboru. Rowerzystów szanować będziecie musieli coraz częściej bo będzie ich coraz więcej (także zimą). Oczywiście nie musicie tylko że wtedy (jeśli będziecie olewać te przepisy) będziecie surowo karani więzieniem lub mandatem w najlepszym wypadku. Możecie też być pewni że wasza ofiara upubliczni wasz wizerunek i zapamięta numery rejestracyjne. Nie wszystkich zabijecie. Jeżeli poszkodowany nie będzie w stanie tego zrobić to wyręczy go kolega lub przechodzień. Udupią was prędzej czy później. Utracicie wiarygodność w oczach pracodawców i szacunek w oczach rodzin. Życie wam się zawali. Są duże szanse na to że wasze facjaty zaistnieją w sieci. Macie wybór. Albo zaczniecie się liczyć z rowerzystami albo źle skończycie. Pomyślcie! W ostateczności zabijecie kilku takowych. Będą się następnie pławić w królestwie niebieskim,  a  wy staniecie się darmowymi panienkami do towarzystwa dającymi dupy łysym osiłkom w pudle. Wasza sprawa, wasza decyzja i wasze sumienie.

Gniew natury

Mamy lato więc od czasu do czasu pojawiają się będące efektem zetknięcia  zimnych mas powietrza z ciepłymi  burze.
To gwałtowne zjawiska atmosferyczne. Bardzo się ich boimy ponieważ pojawiają się często znienacka i dokonują zniszczeń. Towarzyszy im ciemność, bardzo silny wiatr, grzmoty, błyskawice, oraz intensywne opady deszczu (lub gradu). Jest chłodno, nieprzyjemnie i niebezpiecznie. Burze zrywają dachy, wyrywają drzewa, uszkadzają słupy energetyczne, powodują powodzie i podtopienia. Wreszcie - mogą doprowadzić do trwałego uszkodzenia wszystkich urządzeń elektrycznych w tym naszych najukochańszych komputerów. Wkurzamy się kiedy nadchodzi burza bowiem wtedy żądają od nas wyłączenia sprzętu. Możemy oczywiście nie posłuchać ale to duże ryzyko. Ostatnio mój kumpel się o tym przekonał. Grał sobie w coś na laptopie. Woku szalała burza. Czas między grzmotem, a błyskiem był coraz krótszy. On jednak wniknął w świat gry na dobre. Nagle lampy zaczęły pulsować. On jednak nadal grał. Po chwili błyskawica rozświetliła podwórze (potężny huk). W mieszkaniu wszystko zgasło. Chwilkę później kumpel usłyszał jakieś trzaski w gniazdku. Jakby świerszcz. Spojrzał na nie i DUP! Zobaczył w nim tylko iskrę oraz.. czarny ekran laptopa. Sprzęt wart ponad 3000 zł padł. Tego wieczoru kolega pobił rekord w ilości wypowiedzianych kurew. Rankiem następnego dnia udał się do serwisu. Pan po krótkich oględzinach orzekł iż naprawiać się nie opłaca. Spalona płyta główna. Naprawa wyszła by ok. 1000 zł. Poddał. Się. Przez jakiś czas korzystał z PC siostry. Później kupił sobie własnego PC. Od tamtej pory zawsze wyłącza komputer w czasie burzy. Szkoda że nie jechał na baterii hahahahahahaa!!!!
Podobny przypadek spotkał moich sąsiadów. Zjarało im nowiutką, mającą 6 dni plazmę i kino domowe. No i znów rekord w kurwowaniu  pobity.
Nie ryzykujmy moi drodzy. Piorun nie wybiera. Jeżeli od grzmotu do błyskawicy mijają 3 sekundy (lub mniej) to wyłączajcie wszystko co się da. Warto pamiętać że sieć elektryczna to całość. Rzadko kiedy zjara nam tylko jedno urządzenie. Przeważnie pali się wszystko co jest akurat podłączone. Efekt domina. Nie umrzemy jeżeli przez jeden wieczór nie skorzystamy z fejsa bądź gg. Najważniejsze jest "życie" sprzętu. 
Z drugiej strony jakakolwiek awaria prądu pokazuje nam jak bardzo jesteśmy uzależnieni od kompa. Człowiek nie ma co z sobą zrobić. Wkurwia się i czeka aż naprawią. Nie potrafi zająć rąk. Nie potrafi zająć się czymś innym. Straszne. Choroba cywilizacyjna.

Ok, tylko że ja właściwie nie o wpływie burzy na sprzęt, a o jej pięknie. Może zabrzmi to dziwnie ale kocham burze. Uwielbiam obserwować ten taniec liści, wiatru, szarości i deszczu. Uwielbiam wdychać te schłodzone powietrze i patrzeć na efektowne, jasno niebieskie lub lekko różowawe błyskawice. Bunt i potęga natury. Niepokonana i nieprzewidywalna, wszechmogąca siła wobec której człowiek i jego technologia to totalne zero. Patrząc na te zjawiska jestem oczywiście w domu lub na balkonie. Nie ryzykuję z aparatem na dachu domu:P
Burza to sygnał. To przypomnienie  kim jesteśmy i ile znaczymy. Szacun:)
Poza tym widok tęczy nad miasteczkiem bo burzy - bezcenny. Symbol nadziei;)

wtorek, 28 czerwca 2011

Klęska urodzaju "roślin"

W czasie ostatniego długiego weekendu znów zginęło kilkadziesiąt osób. Policja zatrzymała ponad 2 tysiące nietrzeźwych kierowców. Kilkaset osób zostało poważnie rannych.
Co roku na polskich drogach umiera średniej wielkości miasteczko. Jeżeli chodzi o ilość zabitych to jesteśmy rekordzistami w Europie. Górujemy we wszelkich, niechlubnych statystykach. Mamy najwięcej trupów, pijaków, kolizji, potrąceń pieszych, wypadków z udziałem motocykli i rowerzystów, wypadków na przejazdach kolejowych, w tunelach itd. Mamy również najgorsze drogi, najmniej autostrad oraz dróg ekspresowych. Czasem się zastanawiam czy to aby na pewno XXI wiek.
Dlaczego Polacy tak jeżdżą? Jakim cudem nie docierają do nich powtarzane od kilkunastu lat apele policji. Czemu nie reagują na reklamy, bilbordy, kampanie edukacyjne, akcje promocyjne i filmy/spoty ostrzegawcze?! Nie potrafię tego pojąć. Są głusi? Ślepi? A może jedno i drugie. Trudno tu zwalać na chujowe drogi. Logika mówi że jeżeli chłopie droga jest dziurawa to MUSISZ swoją prędkość i odstęp między pojazdami do niej dostosować. Chyba nie sądzisz że do szosa dostosuje się do ciebie idioto?! Tak samo się robi jeżeli mamy brzydką pogodę (nie wspominając już o zmiennych porach roku).
Jak to się więc dzieje że ciągle jeździmy nieostrożnie, za szybko, że na siłę wyprzedzamy, nie ustępujemy pierwszeństwa (nawet tam gdzie wymaga tego znak), olewamy rowerzystów oraz pieszych?! I druga rzecz: czemu tylu kierujących prowadzi pod wpływem alkoholu?!
Nie pomagają żadne akcje, filmy, kampanie społeczne, przestrogi kierowców rajdowych, kapłanów (którzy również włączają się w akcje) itd. Na nikim nie robią wrażenie drastyczne zdjęcia i spoty. Nie przejmujemy się widząc mózg obok skrzyni biegów czy rozerwane na kawałki zwłoki leżące pod autobusem. I co najdziwniejsze - nie potrafimy się uczyć na błędach swoich lub znajomych których dotknęła tragedia. Dla mnie to chore. Oznaka totalnej głupoty, bezmyślności, naiwności oraz  nieodpowiedzialności.
Ciągle wydaje nam się że jesteśmy szczęściarzami, farciarzami. Że to wszystko co się mówi o wypadkach nas nie dotyczy. Że to świat istniejący gdzieś obok poza nami. Polacy uważają się na dobrych kierowców. Widząc ich niewinne minki w telewizji kiedy jakiś dziennikarz zadaje im pytania - ręce opadają. Narzekają na radary, drogi, kierowców ze wschodu, policję, pogodę. U siebie winy nie widzą. "Co złego to nie ja".
Tacy policjanci z drogówki i strażnicy miejscy to dopiero muszą mieć ubaw słysząc jednego czy drugiego po zatrzymaniu do kontroli. Nasi kierowcy to fenomenalni komicy i bajkopisarze. Mówią że jechali za szybko bo żona zaraz rodzi, bo zaspali do pracy, bo dzieci płaczą w domu, żelazka nie wyłączyli i inne brednie. Z kolei ci złapani po pijaku bełkoczą że owszem pili, ale kilkanaście godzin wcześniej. Są jeszcze w stanie ostro spierać się z gliniarzem. Próby przekupstwa też są na porządku dziennym.
Nie kumam jak dorosły facet czy baba może nie wiedzieć że alkohol tkwi we krwi przez conajmniej 24 godziny?! Zupełnie jakby przybyli z innej planety. Kto im dał prawko?! Co robili na kursach?! Głowę dam nie niektórzy zdali za dziesiątym razem dając instruktorowi w łapę.
Samochód w rękach polaka stanowi narzędzie walki i zbrodni. Jesteśmy z natury agresywni, nerwowi, zestresowani, rozkojarzeni, zawistni i zazdrośni. Nie lubimy być gorsi od innych. Lubimy za to być "naj". Nie lubimy słuchać rozkazów. Chcemy sami o sobie decydować. Nienawidzimy gdy ktoś chce nami dyrygować. Takim jesteśmy narodem niestety. Brakuje nam spokoju, optymizmu, szacunku, KULTURY i opanowania. Nasi rodacy często wykorzystują auto do wyładowania złości. Kiedy mamy zły dzień i jesteśmy wkurwieni, humor poprawia nam efektowne wyprzedzenie, pochwalenie się przed innymi kierującymi mocą silnika, zablokowanie kogoś na podjeździe bądź pokazanie np. rowerzyście kto tu rządzi poprzez wymuszenie pierwszeństwa. Tacy z nas katolicy. Postawa iście przyjazna bliźniemu. Coś ci nie wyszło? Wyładuj gniew na niewinnym i słabszym, a poczujesz się lepiej. Tak oto rodzą się drogowi mordercy.

Jak tą masakrę powstrzymać? Jest kilka sposobów które powinny być zastosowane łącznie (działania kompleksowe). Inaczej efektów nie będzie. Są nimi:
1.  Zaostrzenie kar przede wszystkim za przekraczanie prędkości, jazdę po kielichu, olewanie przeglądów pojazdu (bo niby oszczędzamy), wymuszanie pierwszeństwa przejazdu oraz wyprzedzanie. Kierowcom powinno się znacznie częściej odbierać prawa jazdy na stałe. Mandaty też powinny być dużo większe. Kary powinny być bardzo dotkliwe i to zarówno pod względem  materialnym jak i  moralnym. Trzeba upubliczniać wizerunki tych idiotów. Nigdy się nie zmienią jeżeli nie będą piętnowani przez społeczeństwo. Nie zmądrzeją dopóki nie utracą wiarygodności (np. w oczach rodziny, pracodawcy). Samochody też należy odbierać na zawsze. Trudno. Normalne środki nie pomagają. Jedynie bardzo radykalne i dotkliwe działania mogą przynieść pozytywne rezultaty. To jedyna i ostatnia szansa na poprawę bezpieczeństwa na naszych drogach.
2. Lepsze szkolenie zdających na prawo jazdy. Bez wątpienia szkolić należy inaczej. Kursy powinny trwać dłużej. O wiele większy nacisk trzeba kłaść na jazdy po mieście i  bezpieczeństwo pieszych. No i pierwsza pomoc. Powinno się ją włączyć w kurs. Nie potrafimy jej udzielać. Nie chce nam się chodzić tam gdzie pokazują jak ją wykonywać. To bardzo ważne zważywszy na fakty iż tyle osób zostaje u nas rannych w wypadkach. Włączenie jej do kursu było by super rozwiązaniem. Chcąc zdać egzamin musielibyśmy zaliczyć pierwszą pomoc.
3. Remonty, poszerzanie oraz budowanie nowych dróg. Stan tych też wbrew pozorom ma znaczenie choć już nie takie jak nasza rozwaga  i trzeźwość (pijak bez problemu nas zabije i na prostej drodze). Niestety szary Kowalski nie ma na to wpływu. Minie jeszcze wiele lat nim doczekamy się stosownej. Ciągle nie ma na to kasy. Szukamy rozwiązań jak najtańszych przez co nie raz tracimy podwójnie zamiast zrobić raz, porządnie na długie lata. Przykładem tych durnych działań jest wpadka z chińczykami. Mieli nam tanio wybudować autostrady a zrobili nas w ciula. Teraz nie dość że nie zdążymy przed Euro 2012 to jeszcze musimy skorzystać z innej - dużo drożej firmy budowlanej. Polska to jednak piękny kraj. Nie ma to tamto. Prowincja Europy. 
4. Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. I to na poziomie szkoły podstawowe. Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Dzieciom i młodzieży trzeba organizować zajęcia z policjantem. Dobrze by było gdyby takowe odbywały się w terenie. Warto przy tym pamiętać że młodego człowieka łatwo zanudzić. Powyższe winny mieć więc odpowiednią formę (filmy, prezentacje, dyskusje czyli  tzw. atrakcyjność). Sam tekst nie działa.  Dzieciaki już od najmłodszych lat powinny wiedzieć jak się zachować na drodze, jak przechodzić przez jezdnię itd. Nadal rzadkością są również wszelakie odblaski (lampki, kamizelki, bransoletki). Takie rzeczy powinny być dawane każdemu dziecku w szkole za free. Mała, niepozorna rzecz a chroni świetnie. Szkoła w uświadamianiu ważności bezpieczeństwa na drogach pełni ważną rolę. Powinna na te kwestie kłaść większy nacisk. Częstsze wizyty policji były by na miejscu. Odpowiednia edukacja to połowa drogi do sukcesu. Im jej więcej tym lepiej. Nauczyciele powinni też gadać na te tematy z rodzicami dzieci. Warto pomagać im w wychowaniu, sugerować, doradzać co i jak. Belfer i rodzic zawsze powinni ze sobą współpracować, uzupełniać się. Wtedy wychowywanie będzie bardziej efektywne. Jedni muszą słuchać drugich.
5. Zwalczanie tzw. znieczulicy społecznej czyli przyzwalania na to by nasz znajomy siadał za kierownicę pod wpływem alkoholu. Nie wiem czemu tak się tego boimy. Widzimy że ktoś chlał i wsiadamy z nim do auta. Totalny idiotyzm i igranie z kostuchą. Nie pojmę tego chyba nigdy. Warto się czasem zastanowić i dokonać wyboru. Albo zamawiasz taksówkę i płacisz kilkanaście złotych albo jedziesz z najebanych kolegom za darmo i prowokujesz śmierć. Nie wiem jak wy ale ja uważam że lepiej dać taksówkarzowi te parę złotych niż podróżować z kimś kto może nas zabić. Nie raz okazuje się że nasze życie jest warte tyle ile zapłaciliśmy za kurs. Czasem lepiej zapłacić taxi i... żyć. Warto o tym w taki właśnie sposób pomyśleć. Nie ma sensu przejmować się wyśmiewaniem znajomych. Kierujmy się głową  a nie emocjami. Nie wsiadam do auta z pijakiem tylko dlatego że inni pasażerowie wołają "nie bądź ciota - wsiadaj!".
Alkohol tkwi we krwi przynajmniej 24 godziny. W tym czasie NIE JEDZIEMY. Po 12 godzinach nie czuć jego skutków. Mimo to on nadal w nas jest i cichaczem spowalnia nasze reakcje (podzielność uwagi, szybkość, refleks).

To chyba tyle. Tylko radykalne, długotrwałe i KOMPLEKSOWE działania powstrzymają horror na naszych drogach. Szkoda że na tak wiele z nich brakuje kasy.
Polecam przy okazji filmik "Masz jedno życie". Bardzo ostry ale przemawia.


poniedziałek, 27 czerwca 2011

Dżihad vs McŚwiat

Każdy kraj pragnie posiadać przyjazne stosunki z innymi krajami szczególnie z tymi większymi i bogatszymi. Mamy Unię Europejską i NATO dzięki którym zmniejsza się prawdopodobieństwo napaści na któregokolwiek ich członka przez państwo zewnętrzne. Świat dąży do ujednolicenia, połączenia, wymieszania interesów oraz kultur. Dąży do utworzenie jednego potężnego państwa. Likwiduje się granice. Wszystko po to pokonywać bariery, żyć we wspólnocie. Jeden wielki moloch pozwalający zachować tożsamość i niezależność kulturowo-obyczajową, utrzymywać pokój, prowadzić wspólne interesy a także zapewnić bezpieczeństwo.
Dzisiejsza Europa i świat to globalne wioski. Można się bez problemu przemieszczać z kraju do kraju, pracować gdzie tylko chcemy, mieszkać, kształcić się i leczyć. Dla chcącego nic trudnego. Sojusze, pakty i wspólnoty są bardzo modne. Jeden za wszystkich - wszyscy za jednego. Wzajemne wsparcie i pomoc (militarna, finansowa). Siła w grupie.
Taki stan rzeczy ma swoje wady i zalety. Zalety wymieniłem powyżej. Jeżeli chodzi o wady to jedną z takowych widzimy codziennie w telewizji. Chodzi o upadającą Grecję. Unia Europejska to wielki szkielet. Państwa ją tworzące to narządy na niego nałożone. Wszystko to jest ze sobą połączone, zależne i zsynchronizowane. By działało tak jak trzeba żaden "narząd" nie powinien szwankować. Bywa jednak różnie. Czasem jakiś narząd siada. Wtedy inne organy muszą dwoić się i troić by utrzymać cały system w jak najlepszej kondycji. Wspólnicy muszą być solidarni i próbować jakoś wesprzeć słabsze ogniwo. Mimo wielu wysiłków taka walka osłabia ogół. By ktoś dostał kasę innemu trzeba zabrać. Szuka się rezerw, oszczędności i sposobów by nikt nie był pokrzywdzony. To jeden mankament wszelakich wspólnot. Drugi to napływ nielegalnych  imigrantów z krajów z poza takowych. Tu przykładem jest niszczona wojną Libia i niektóre kraje Afryki północnej. Ich mieszkańcy uciekają ze swoich ojczyzn do krajów wolnych, demokratycznych, bogatych i bezpiecznych. U siebie nie mają perspektyw. Nie mogą pracować, zarabiać, uczyć się. Nie mogą krytykować władz. Na każdym kroku grozi im śmieć lub w najlepszym wypadku więzienie. Człowiek kocha wolność niezależność i kasę. Stąd masowe emigracje. Obywatele krajów do których w/wym. przybywają boją się takich masowych "wycieczek". Boją się o to że ci odbiorą im miejsca pracy (bo są tańsi). Obawiają się też ich obyczajów (stosunek do kobiet, wiara itp). Dużą rolę grają tu stereotypy. Uważamy że arab lub murzyn to dzikus, terrorysta, brudas, potencjalny zamachowiec itd. Szufladkujemy i oceniamy ludzi pod kątem złych zdarzeń z ich ojczyzn. Z drugiej jednak strony w każdej plotce jest szczypta prawdy. Niemcy np. skarżą się na pracowników z bliskiego wschodu. Podobno się nie myją. Są roszczeniowi i agresywni. Żądają wiele za niewiele. Jakby tego było mało próbują wdrażać swoją kulturę i zwyczaje. Nie akceptują tego że np. ich żony wolą katolicyzm od islamu. Mają tendencje do ostrego narzucania innym swojej woli. Religię cenią bardziej niż kobietę i wolność. To napawa strachem przed imigrantami. Złe opinie zawsze bardzo szybko się roznoszą. Ludzie obawiają się okupacji swoich własnych gości dlatego im ich mniej tym lepiej. Ostatnio Francja i Włochy z obawy przed północnoafrykańskim potopem chcą zmienić przepisy strefy szengen. Na granice mają powrócić zakazy i kontrole. Będzie to jednak dotyczyło granic jedynie zewnętrznych (Polak do Francji czy Portugalii dostanie się bez problemu natomiast Sudańczyk czy Egipcjanin niekoniecznie).
Jeszcze inną wadą międzypaństwowych sojuszy są niestabilne waluty, podatność na słabości sąsiada (razem z Grecją cierpią wszyscy członkowie UE) itp. Tu odsyłam do konkretnych źródeł.

NATO czyli Pakt Północno-atlantycki to przede wszystkim wsparcie militarne, wspólne szkolenia, wymiana żołnierzy i sprzętu. Innymi słowy daje on swoim członkom bezpieczeństwo oraz możliwość doskonalenia swojego systemu obrony. Do NATO należą m.in. USA. Zgodnie z założeniami napaść jak któregokolwiek ze członków Paktu spowoduje kontratak ze strony pozostałych. Jeżeli ktoś zaatakuje Polskę w naszej obronie stanie między innymi Ameryka północna. Obyśmy nigdy nie musieli weryfikować tego wsparcia. Także i tu odsyłam do dokładniejszych źródeł. To ciekawe więc warto.
Będąc w jakimś sojuszu, a szczególnie wojskowym oprócz praw i przywilejów ma się wiele obowiązków. Jednym z nich jest udział w misjach zagranicznych mających za zadanie szerzenie demokracji pokoju, wolności, walkę z totalitaryzmem, tyranią, terroryzmem oraz o szeroko pojęte prawa człowieka. Nasi żołnierze są więc w Afganistanie, Kosowie, Afryce, na Bałkanach i innych dalekich krajach. Czasem są to misje pokojowe, szkoleniowe, stabilizacyjne, a innym razem bojowe. Poszczególne państwa nie muszą się zgadzać na to by pomagać np. amerykanom w zagranicznych operacjach. Często jednak sami zgłaszają się na ochotników ponieważ dzięki temu jest szansa na ubicie interesu (lepsze z nimi stosunki, możliwość inwestowania i zarabiania na tamtych terenach, możliwość korzystania z lepszego sprzętu  innych armii, , odbywania szkoleń za granicą w lepszych placówkach, wymiana handlowa, prestiż, wpływy i takie tam). Nasi chłopcy w związku z powyższym walczą od kilkunastu lat na obczyźnie narażając swoje życie w imię powyższych.

Opisane przeze mnie wcześniej unie i sojusze dotyczą jednak narodów głównie katolickich. Te islamskie są poza nimi bo i ich idee, wartości i światopogląd jest odmienny. Świat podzielił się więc na katolików i muzułmanów. Nie macie takiego wrażenia? Bo ja mam. To co dla katolików jest walką o wolność, demokrację i pokój dla muzułmanów jest okupacją, tyranią, agresją i narzucaniem własnej woli. Zachód (katolicy) pod przykrywką walki z terroryzmem próbuje niejako chrystianizować wschód (islam). Przy okazji ma możliwość osiągnięcia ogromnych  zysków poprzez kontrolowanie ropy naftowej niezbędnej wszędzie i mogącej nieźle namieszać. Jeżeli bowiem drożeje ropa to drożeje benzyna. A jeżeli drożeje benzyna to drożeje wszystko co porusza się na lądzie, morzu i w powietrzu. Drożeje też wszystko to co przewozi się samochodami, pociągami, okrętami i samolotami. 
Najważniejsze są interesy, a dopiero potem wolność czy pokonanie tyranii. Zachód który nazwiemy McŚwiatem (USA i ich sojusznicy) pragną się rozwijać gospodarczo i jednocześnie nawracać innych na swoją religię. Są więc nowoczesnymi konkwistadorami dążącymi do hegemoni w świecie. Inaczej nie można tego nazwać. McŚwiat nie liczy się ze zdaniem tych których napada. Narzuca im swoją wolę, wiarę, obyczaje. Ubiera to jednak w atrakcyjną szatę o nazwie "wyzwolenie, walka z bandytami, szerzenie pokoju". Prawdziwe imię tych wszystkich akcji to (oprócz tego co wypisałem powyżej) po prostu "powiększanie przestrzeni życiowej kosztem obywateli nawiedzanych państw".

Świat muzułmański (nazwiemy go Dżihadem by bardziej przemawiało do czytelnika) od wielu, wielu lat nie daje się jednak podbić. Mało tego! Mimo że jest biedniejszy, gorzej rozwinięty, mniejszy i znacznie gorszy militarnie - wygrywa z McŚwiatem co widzimy niemalże codziennie w wiadomościach. Żaden naród nie daje się łatwo zniewolić. Żaden nie toleruje okupacji. Każdy ceni wolność, suwerenność i niezależność. Każdy walczy o kulturę, wiarę i obyczaje. Nikt jednak nie walczy o to tak zażarcie i efektywnie jak narody muzułmańskie.  Pokonać próbowali ich już najwięksi tacy jak właśnie Ameryka czy Rosja. Stacjonowali na tamtych terenach wiele długich lat. Ponieśli ogromne straty ludzkie i materialne. W końcu i i jedni i drudzy ustąpili choć nadal próbują. Tym razem z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologi i sojuszników. Nie są to już otwarte wojny, szturmy czy zmasowane naloty a pojedyncze i bardziej precyzyjne ataki na konkretne pozycje. Coraz rzadziej wykorzystuje się wojska lądowe, a coraz częściej owoce nauki  i  inżynierii wojskowej. Wszystko po to by uniknąć ofiar w niewinnych cywilach. To jedyny plus współczesnych wojen. O ile w ogóle można mówić tu o zaletach. Wojna to to piekło.

Skupmy się teraz na Afganistanie ponieważ to on jest obecnie na językach i to on zbiera nie najlepsze żniwa w drużynie Mc. Na czym polega fenomen i siła afgańskich wojowników? Na pewno nie na potędze militarnej, dobrze rozwiniętej gospodarce i liczebności. Na czym więc? Ano na ideologi, wartościach, etyce i wierze. Taki Polak czy Amerykanin boi się śmierci jak niczego innego. Muzułmanin wręcz przeciwnie. Dla niego oddanie życia w walce to zaszczyt. Wtedy bowiem trafi na łono Allaha który go wynagrodzi. Śmierć to nagroda a uprzednie zabicie okupanta to złożony mu dar i przy okazji dowód na jego siłę wiary, oddanie krajowi. Przeciwnicy McŚwiata kierują się zupełnie innymi zasadami. Inaczej pojmują zabijanie, boga, poświęcenie i honor. Japonia i Wietnam byli podobni. Ci pierwsi zostali w miarę szybko pokonani tylko dlatego że w 1945r  USA zrzucili na nich dwie bomby atomowe. Ci drudzy w sumie pokonani nie zostali. Wojna w Wietnamie to jedna z nielicznych którą amerykańcy mogą uznać za przegraną. Zakończyła się głównie dlatego że w Stanach zmieniła się władza. Poza tym słyszalne były głosy zarówno światowych organizacji społecznych jak i  samych amerykanów. Z tego co wiem doszło tam po prostu to rozejmu. Pewnie obie strony na nim sporo zyskały. Inaczej do dziś by się tłukły. Pieniądze, układy i wpływy czynią cuda. Grunt to umiejętne lizanie tyłka elektoratowi.
Fenomen drużyny Dżihadu polega na wojnie partyzanckiej, znajomości terenu, sprycie, uporze, wspomnianych wartościach oraz zasadach moralnych. Sama religia również jest tu dość istotna. Koran inaczej traktuje odejście człowieka z tego świata niż Biblia. Muzułmanin walczy nawet nie mając broni. Atakuje będąc ciężko rannym. Podtrzymuje go ogromna siła woli. Harmonia ciała i umysłu. Coś jak karate. Japończycy w czasie drugiej wojny światowej byli tacy sami. Potrafili  ruszyć z kataną na uzbrojonego w karabin maszynowy przeciwnika.
Amerykanin czy Francuz jest inny. Ucieka, wycofuje się będąc ranny, polega na posiłkach, unika bezpośredniego kontaktu z wrogiem. Innymi słowy - walczy tak by jak najmniej ucierpieć. Tak też myślą ich dowódcy. Stąd wolą zrobić piekło za pomocą niewykrywalnego przez radary samolotu i zabić za jednym zamachem tysiąc osób niż wysłać piechotę. I to nawet wtedy kiedy takowa jest wielokrotnie liczniejsza, lepiej wyposażona. Dżihad nie posiada kamizelek kuloodpornych, extra lotniskowców, bombowców, czołgów czy noktowizorów. No chyba że zdobędą je po przeciwniku (co chętnie robią). Posiada za to nieziemską wręcz waleczność i odwagę. Nie czuje strachu przed raną i kostuchą. Przy tym wszystkim doskonale zna swój teren i potrafi skutecznie go wykorzystywać. Wie np. gdzie czołg nieprzyjaciela nie da rady wjechać, gdzie się ukryć, skąd strzelać by być zasłoniętym, gdzie są góry i mokradła po których nawet piechocie ciężko chodzić, a co dopiero walczyć.
Muzułmanie dzięki wielu wojnom zyskali ogromne doświadczenie. To już nie prymitywne dzikusy ze szmatami na głowach (tak pokazuje ich zachód), nie potrafiący celnie strzelać. To obecnie wyrachowani, perfekcyjni i coraz lepiej wyszkoleni zabójcy znający się na każdej broni i potrafiący zaciągnąć do pomocy matkę naturę. Spece znający słabości wroga, potrafiący uczyć się na błędach. Wiedzą jak robić bomby. Wiedzą że je podkładać by rozwalić opancerzony pojazd. Wiedzą jak strzelać by zabić, a nie trafić np. w kamizelkę czy hełm. Nie popełniają dwa razy tych samych błędów. Mają coraz lepsze strategie i plany  działań. 
A McŚwiat? Cóż, zawsze jest jeden krok w tyle. Jedyne co doskonali to liczebność nowoczesnego sprzętu i broni. Z ludzi często rezygnuje. Człowiek jest bowiem mniej trwały niż stalowy potwór z armatą.
Walkę McŚwiata z Dżihadem można porównać do potyczki wielkiego żuczka z chmarą maleńkich mrówek. Żuk jest twardy i silny. Słaby ma jedynie dobrze osłonięty brzuch. Co robią mrówki by go pokonać? Kąsają ze wszystkich stron. Atakują nogi. Kiedy jedna się zmęczy zastępuje ją inna. Wszystkie ze sobą zgodnie współpracują. Próbują olbrzyma przewrócić i dojść do brzucha. Żuk się męczy i ulega. Wielkość nie pomaga. Nie liczy się. Ważniejsza jest koordynacja, opór, współdziałanie, solidarność, bezgraniczne poświęcenie, odwaga, wyzbycie się strachu, wzajemne wsparcie i odpowiednia strategia. No i znajomość przeciwnika rzecz jasna. Tak walczy Dżihad.
Państwa typu Afganistan czy Irak są dla zachodu zbyt cenne by tak po prostu zaprzestać w nich działań zbrojnych. Ropa to cholernie łakomy kąsek. Ludzi którzy ją posiadają czyni potężnymi, wszechwładnymi.
Obserwatorzy w skład których wchodzą zwykli obywatele, organizacje walczące o prawa człowieka, arabiści i artyści są zgodni co do tego że te wszystkie wojny na tamtych terenach nie mają najmniejszego sensu. Tracimy tylko młodych chłopaków. Twórcy filmowi, dokumentaliści i reporterzy starają się nam przemówić do rozumu tworząc wstrząsające filmy, zdjęcia i reportaże opowiadające o tragedii obu stron konfliktu. O śmierci tysięcy kobiet i dzieci, zezwierzęceniu i negatywnym oddziaływaniu na psychikę żołnierzy, o upadku człowieczeństwa. Pewnie oglądaliście takie filmy jak "Królestwo", "Helikopter w ogniu", "The Hurt Locker, "Armadillo - wojna jest w nas" czy "9 kompania". Te obrazy w bardzo ostry, brutalny sposób ukazują nam dramat ludzi uczestniczących w wojnie z islamem. Coraz częściej skupiają się nie na krwawych potyczkach, a na psychice i emocjach. Na tym że czasem człowiek nie radzi sobie z traumą (nawet po powrocie do domu) i odbiera sobie życie bądź trafia do wariatkowa.
Te filmy pokazują także przeciwników żołnierzy z drużyny McŚwiata. To ludzie bezwzględni, brutalni, bezlitośni, pozbawieni sumienia oraz lęku, całkowicie oddani Bogu i ojczyźnie za którą są gotowi oddać życie.
Fascynujące i jednocześnie wstrząsające. Nawet kobiety i dzieci są gotowe walczyć. Nie opłakują swoich mężów i ojców. Wiedzą że ich dusze nie umarły. Że są w lepszym świecie na łonie Allaha. Wiedzą że czasem trzeba się poświęcić. To zaszczy a nie tragedia móc oddać życie na naród. 
My odejście bliskiego traktujemy jako tragedię. Rozpaczamy, zniechęcamy się. Wszystko traci sens. Muzułmanie wręcz przeciwnie. Inaczej pojmują śmierć, patriotyzm i oddanie. Dzieci już od najmłodszych lat są uczeni kto jest wrogiem a kto przyjacielem. Wiedzą że walczyć trzeba do końca. Odejście męża, syna czy ojca tylko motywuje ich do jeszcze bardziej zaciekłego oporu. Do ostatniej kropli krwi. Kobiety są nawet w stanie osłonić faceta własnym ciałem. Nie dbają o własny byt, a o dobro rodziny. Niesamowita solidarność i ofiarność. Niezwykle silna więź.

Jak wiadomo pierwsze skrzypce w omawianych wojnach mają organizacje terrorystyczne i ci którzy je wspierają. Armia takiego Afganistanu jest mała, źle uzbrojona i wyszkolona. Rebelianci przeciwnie. Mają zaplecze finansowe, sprzęt i umiejętności. Działają jak idealna mafia. Mają znajomości w świecie polityki, środowisku policji. Współpracują z innymi, znajdującymi się nieraz w odległych  krajach organizacjami. Pomagają sobie i wzajemnie wspierają. Ich macki sięgają nawet wywiadu. To bardzo dobrze zsynchronizowane grupy. Szybko się uczą i doskonalą. Nielegalnie pozyskują broń oraz sprzęt. Korumpują najwyższych przedstawicieli władz. Od armii różni ich to że nie noszą mundurów przez co przeciwnik nie wie czy ma do czynienia z bojownikiem czy cywilem. To ogromny atut na polu bitwy. Mało tego! Potrafią równie dobrze działać na obczyźnie o czym przekonujemy się słuchając doniesień o zamachach w m.in. Europie. Doprawdy fenomen.
Właściwie to McŚwiat walczy jedynie (a może aż) z takim właśnie ugrupowaniami. Armia stoi w cieniu. Niejako zaakceptowała zachodnich okupantów. W końcu jakieś tam korzyści z ich obecności są (pomoc humanitarna, opieka medyczna, żywność, edukacja, szkolenia wojskowe itp).
Niestety radykalne odłamy muzułmanów nie mają zamiaru się poddać. Chcą wolności i niezależności. Nie chcą automatów z coca colą. Rebelianci nadal walczą z zachodem. Ta wojna niszczy ich kraj. Brakuje jedzenia wody, leków. Nie ma czegoś takiego jak stabilny rząd oraz gospodarka. Po prostu piekło na ziemi. Sukcesy bojowników sprawiają że walczą oni jeszcze chętniej. Są przy tym coraz lepsi. Popełniają coraz mniej błędów. Coraz lepiej znają słabości okupantów. Ci ostatni z kolei są coraz bardziej zmęczeni. Przyznają nawet że to wszystko przypomina walkę z nieśmiertelnymi duchami wyłaniającymi się nie wiadomo skąd i błyskawicznie znikającymi.

Czy do zamachu na World Trade Center doszło by amerykanie nie włazili z buciorami w życie islamu? Gdyby nie próbowali sięgać po ropę i ingerować w nie swoją gospodarkę? Na pewno nie. Zachód sam zaczął. Szukał zaczepki. Powinniśmy mieć pretensje tylko do siebie. Nikt już nie wierzy w to że McŚwiat stacjonuje  w Afganistanie tylko po to by walczyć z talibami. Nie chodzi o szerzenie pokoju, demokracji, a o pieniądze i wpływy. Bardzo wredne i egoistyczne podejście. Niczym się nie różnimy od al kaidy. Jesteśmy takimi samymi zbrodniarzami  jak oni. Najbliżej nam to totalitaryzmu. Taka jest prawda. To będzie trwało dopóki będzie istnieć ropa. Szkoda tylko że jedna jej baryłka jest cenniejsza od zdrowia i życia człowieka. Młodzi chłopcy bezsensownie giną a ich dowódcy zajadają się na wystawnych bankietach pierdząc w stołki. Okropne.
Zabicie Osamy Bin Ladena tylko pogorszy sytuację. Zemsta dosięgnie nas jeszcze nie raz. I po co nam to było. Al kaida to hydra. Na miejsce odciętej głowy odrastają trzy nowe. McŚwiat jest głupi jak but.
Dobrze że nasi żołnierze mają opuścić to piekło za 3 lata. Prawie trzydziestu już zginęło zupełnie bez potrzeby. Należy uciekać z takich miejsc jak najszybciej. Ducha nie można zabić. To syzyfowa walka. Poza tym akurat my mamy z tego znikome korzyści (USA patrzą siebie). Nie warto narażać ludzi. Życie jest ważniejsze niż jakaś rakieta czy samolot w Polsce. Zostawmy wreszcie arabów w spokoju. I tak z nimi nie wygramy. Nigdy!

Matka sprawiedliwa

Ostatnio oglądałem bardzo ciekawy i oryginalny film z roku 2008. Nosił tytuł "Długi weekend". Opowiadał o młodym, przechodzącym kryzys małżeństwie które postanowiło wyjechać na weekend na oddalone od cywilizacji, australijskie zadupie. Jako miejsce wypoczynku wybrali dziką plażę. Celem nadrzędnym wycieczki była próba naprawienia wzajemnych relacji. Rozbili namiot w lasku przy brzegu. Po drodze jednak mieli pecha. Potrącili kangura któremu nie niestety nie pomogli. Pomknęli dalej olewając cierpiące zwierzę. Będąc już na miejscu w ramach rozrywki popełniali kolejne przestępstwa przeciwko przyrodzie (strzelanie do ptaków, niszczenie ich jaj, zabijanie owadów itp). Od pewnego momentu woku nich zaczęły się dziać różne, bardzo niepokojące rzeczy. Poczuli że ktoś ich obserwuje. Że są w złym miejscu o złym czasie. Napięcie rosło, a wraz z nim pogarszały się relacje między małżonkami. Pewnego ranka obudziło ich szczekanie psa. Okazało się że ten znalazł na plaży coś dziwnego. Akcja nabiera tempa a scenariusz potrafi mocno zaskoczyć.
Tu jednak się zatrzymam by nie zepsuć radości  z oglądania. Polecam. Intrygujący i wciągający obraz mimo że pozbawiony szybkiej akcji oraz fajerwerków. Gra jedynie dwóch aktorów. Tempo filmu jest raczej powolne i stonowane jednak akurat to trzeba uznać za atut bowiem nic nas nie rozprasza. Skupiamy się na relacjach bohaterów. Czujemy wiatr, morską bryzę i wilgoć lasu. Słyszymy ptaki, muchy, szelest trawy. Razem z bohaterami czujemy niepokój. Ta cisza jest dziwna. Coś niedobrego wisi w powietrzu.
Film nie uzyskał wysokich ocen na dużych portalach filmowych jednak proponuję by się nimi nie sugerować. Obraz pozostaje w pamięci i daje do myślenia co mnie akurat pozwala wystawić mu notę bardzo wysoką. Takie dzieła są najlepsze. Grunt to się wyróżniać i posiadać głębię.

Czasem się zastanawiam czy nieświadome i bezmyślne nieraz niszczenie przez nas przyrody w nieskończoność będzie nam uchodzić płazem? Obawiam się że nie. Matka natura jest cierpliwa, miłosierna i uczynna. Karmi  nas i poi. Dba o nas. Jednak jej opanowanie ma swoje granicę. Co jeśli pewnego dnia się wkurzy i odsłoni swoją mroczną stronę. Daje nam tyle a my nie potrafimy (lub nie chcemy) dać jej niczego w zamian. Ludzie codzienne rozdeptują setki owadów (szczególnie latem). Niszczą pajęcze sieci, miażdżą muszle ślimaków. Robią to bez namysłu. Wreszcie - zabijają zwierzęta w celach zarobkowych. Cenimy sobie przecież futra, jaja, kości słoniowe i skórę. Uśmiercamy zwierzynę w potworny sposób. Traktujemy ją jak przedmioty które nie czują, nie mają emocji. W ogóle nie myślimy że taki tygrys czy ptak gdzieś tam zostawił głodne potomstwo. Jakby tego było mało próbujemy coraz bardziej ingerować w przyrodę. Wycinamy lasy, rozbudowujemy miasta, zanieczyszczamy powietrze, glebę i wodę. Wszystko po to by się rozwijać, robić kasę. Najważniejszy jest przemysł. Coraz rzadziej zauważamy zwierzęta. Coraz rzadziej walczymy o ich los. Ilu z nas ostatnio wsłuchiwało się w szum wiatru, wody, "grę" świerszcza? Głowę dam że niewielu. Widzimy tylko swój portfel i czubek własnego nosa. Zdajemy się nie pamiętać że człowiek nie jest istotą samowystarczalną. Że jest częścią wielkiego systemu na który składają się różne mniejsze podsystemy. Wszystko to jest ze sobą połączone i zsynchronizowane. By działało jak należy musi ze sobą współpracować i wzajemnie się wspierać. Kiedy padnie jeden podsystem wtedy cały układ szwankuje. Przez jedną wadliwą część cierpią pozostałe.
Porównajmy to do człowieka. Otóż załóżmy że upadamy i skręcamy sobie nogę w kostce. Niby nie groźna błahostka a boli i cholernie utrudnia życie. Z trudem się poruszamy i wykonujemy podstawowe czynności życiowe. Zaczynamy wtedy doceniać to co posiadamy. Człowiek dopiero wtedy uświadamia że posiada coś takiego jak nogi. Tacy jesteśmy głupi. Jan Kochanowski miał rację pisząc: "szlachetne zdrowie nikt się nie dowie, jako smakujesz aż się zepsujesz". Cenimy rzeczy dopiero wtedy kiedy je utracimy albo kiedy ulegają destrukcji.
Tak samo jest z dewastowaniem przyrody. Jesteśmy jej podsystem. Niszcząc ją ciągle niszczymy siebie. Przecież człowiek nie przeżyje bez zwierząt i roślin. Aż tak doskonali jeszcze nie jesteśmy. Każdy żywy organizm jest żyje bez przyczyny. Każdy ma do wykonania jakieś zadanie. Wreszcie - każda żywa istota - nie ważne czy bakteria czy człowiek - to odpowiednio ustawiony układ zbudowany z tysięcy podukładów. Zakłócenie pracy choćby jednego z takowych wywołuje efekt domina. Warto się nad tym czasem zastanowić.
Ludzie od zawsze próbowali okiełznać naturę. Nie podoba nam się to że jesteśmy od niej zależni i że musimy się podporządkowywać jej kaprysom. Nie podoba nam się to że jest nieprzewidywalna i nieraz bezlitosna (powodzie, wulkany, burze, tornada, trzęsienia ziemi itd). Dążymy do tego byśmy to my nad nią wreszcie zapanowali. Chcemy ustalać warunki. Chcemy być bogami. Mam jednak  nadzieję że nam się nie uda. Natura powinna być zawsze o krok dalej. Przejęcie pałeczki przez człowieka będzie oznaczać początek końca naszego gatunku.
Nie jesteśmy sami na świecie. Nie jesteśmy samowystarczalni. Dziwne że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Czasem mam wrażenie że wcale nie jesteśmy najmądrzejszą istotą na niebieskiej planecie. By żyć potrzebujemy powierza, ziemi i wody. Potrzebujemy roślin i zwierząt, Nawet te maleńkie i prymitywne mają ogromne znaczenie. Wszyscy stanowimy regularną piramidę. Wygrywa silniejszy. Chodzi tu jednak o przetrwanie, pokarm oraz wychowanie i ochronę potomstwa. Nie o pieniądze i władzę tak jak to robią ludzie. To złe pojmowanie zagadnienia łańcucha zależności miedzy gatunkami.
Czy człowiek to najdoskonalsza istota na ziemi? Raczej nie chociażby dlatego że ciągle się opieramy na owocach matki natury. Wzorujemy się na jej dziełach. Ludzie mimo tak zaawansowanej technologi do dziś nie mają lekarstw na jad wielu gatunków gadów czy insektów. Do dziś nie wiedzą jakim cudem niektórym zwierzętom odrastają członki ciała. Nie wiemy również w jaki sposób pająk tworzy sieć która jest bardzo lekka, elastyczna, a jednocześnie na tyle silna by utrzymać nawet ptaka. Uczonym nie daje to spokoju bowiem chcą podobny materiał w przyszłości wykorzystać do budowy statków kosmicznych. Nie wiemy też na czym polega fenomen siły karalucha. To nielubiane zwierzątko potrafi przetrwać wybuch jądrowy. Nie mamy pojęcia o tysiącach innych zjawisk przyrody. W obliczu natury nadal więc jesteśmy nikim. Tym bardziej nie powinniśmy jej podskakiwać. Wąż o nazwie czarna mamba zabija człowieka szybciej niż strzał z pistoletu wymierzony w klatkę piersiową. Przyroda może nas zniszczyć szybciej niż nam się wydaje.
Zacznijmy więc ją szanować. To nasza matka, opiekunka, żywicielka i przyjaciółka. Nie chce zrobić nam krzywdy. My też nie powinniśmy jej bezsensownie ranić. Wypadało by natomiast jakoś się jej odwdzięczyć. Nie zabijajmy małych stworzonek tylko dlatego że chodzą po naszej ścianie. Nie używajmy podeszwy buta tylko jakieś chusteczki lub kubka. Wyrzucajmy je na zewnątrz. Trudno nie walnąć np. komara no tak. Dobrze wiecie o co mi chodzi. 
Patrz czasem pod nogi będąc na plaży czy w lesie. Chcesz żyć - daj żyć innym. Niszcząc przyrodę niszczymy siebie i przyszłość naszych dzieci. Jesteśmy wszyscy od siebie zależni. Od bakterii po człowieka. Trzeba współpracować. Nie zanieczyszczajmy środowiska!
Nie uciekniemy od cywilizacji. Nie powstrzymamy rozwoju przemysłu. Każdy z nas może jednak na swój wspierać matkę naturę. Wystarczy trochę dobrej woli. Z naturą zadzierać nie warto. Jest od nas silniejsza. Lepiej się z nią zaprzyjaźnić bo inaczej wyginiemy. I to na własne życzenie bowiem sami szukamy zaczepki. 
Świat jest cudny. Znajdźmy kiedyś czas i udajmy się do lasu bądź na łąkę. Wsłuchajmy się w "koncert" ptaków, owadów i wiatru. Doceńmy tą harmonię. Nie jesteśmy tu sami. Nie jesteśmy panami tego świata.

"Nie próbuję wyobrazić sobie Boga; wystarcza mi odczucie potęgi i majestatu przyrody, o tyle, o ile możemy ją poznać za pośrednictwem naszych niedoskonałych zmysłów".
To na razie tyle. Jeszcze raz polecam film "Długi weekend".

niedziela, 26 czerwca 2011

Przedsionek nieba

Zastanawialiście się kiedyś co się z wami stanie po śmierci? Czy tzw. życie wieczne, niebo i piekło istnieją naprawdę i jak wyglądają? Są to pytania na które chyba nigdy nie poznamy odpowiedzi. Nauka jest tu ciągle bezradna. Musi nam wystarczyć wiara i nadzieja.
Uczeni dzięki cudom w postaci przeżytej przez niektórych, ciężko chorych ludzi śmierci klinicznej doszli do kilku ciekawych wniosków. Jednym z nich jest to że mózg człowieka na ok. półtory minuty przed śmiercią wykazuje bardzo wzmożoną aktywność. To dziwne zważywszy że przez całe życie używamy tylko niecałych 20% jego możliwości. Z relacji tych którzy byli przez chwilę po tamtej stronie wynika że nie widzą jedynie tunelu i światła. Niektórzy obserwują  wysokie wzgórza i tłumy ludzi na ich szczytach. Inni unoszą się nad swoim ciałem i widzą z góry co się dzieje (lekarze, reanimacja). Jeszcze inni nic nie widzą. Czarna otchłań.
Kilka razy czytałem że na kilkadziesiąt sekund przed odejściem człowieka dosięga przyjemny spokój i opanowanie. Samoistnie ustępują bóle chorobowe. To podobno najwspanialsza w życiu  konającego. Szkoda że taka krótka. Naukowcy od wielu lat wykorzystują relacje tego typu osób. Poddają ich różnym badaniom, eksperymentom i hipnozom. Światowej sławy specjaliści z dziedziny psychologi, psychiatrii, genetyki i parapsychologii za pomocą najnowocześniejszych technologii głowią się i troją abyśmy się dowiedzieli jak dokładnie wygląda przejście ze świata żywych do świata martwych. Wszyscy przecież jesteśmy ciekawi jak "tam" jest. Celem uczonych jest nie tylko opisanie samego przejścia ale (a może przede wszystkim) również próba ingerencji w śmierć. Chcemy żyć wiecznie. Nie chcemy umierać. Pragniemy mieć wpływ chociażby na sposób umierania tak by był w miarę szybki i bezbolesny. Cenimy swoje życie. Kilkudziesięciu  bogatych ekscentryków z  różnych krajów zapłaciło nawet za hibernację po śmierci. Mają być zamrożeni (by nie ulec rozkładowi), a następnie odmrożeni wtedy kiedy medycyna i technologia znajdą sposób na przedłużanie życia. Nie wspominam już o pragnieniu wiecznej młodości. To marzenie oczywiste. Pewnie kiedyś im się uda. Może prawnuki naszych prawnuków tego doświadczą;)
Ja osobiście śmierci się nie boję. Trwa chwilkę i jest przyjemnym przejściem z jednego etapu do drugiego. To wybawienie co potwierdzają  ci którzy umknęli czarnej pani z kosą. A może ta sama ich wypuściła? Może się rozmyśliła? Nie wiem. Grunt  że wrócili. Nikt by się nie obraził gdyby częściej się tak rozmyślała.
Najgorsze w życiu człowieka jest nie śmierć, a droga do niej - umieranie. Te jak wiadomo bardzo często jest długie i bolesne. Wykrzywia twarz i niszczy organizm. Człowiek usycha niczym zaniedbana roślina. Traci świadomość i poczucie istnienia. Umieranie to wredna bestia którą trudno okiełznać, a która dotyka nas wszystkich bez wyjątku. Nie możemy przewidzieć tego jak z nami postąpi  i  jak długo będzie się nami zabawiać. I chyba to jest najgorsze. Chcemy umrzeć szybko, bez bólu. Najlepiej we śnie. Kiedy umieranie trwa za długo, kiedy kostucha siedzi na naszym łóżku, patrzy nam w oczy i zastanawia czy zabrać nas już teraz czy może za kilka dni, wtedy błagamy ją by się pospieszyła. O to by się zlitowała. 
Tak, moi drodzy. Śmierć to pikuś w porównaniu z umieraniem.
Jako że jestem umiarkowanym ateistą nie bardzo wierzę w to że po drugiej stronie coś jest. Wierzę że w głowie człowieka na chwilę przed śmiercią i chwilę po niej dzieją się różne, ciekawe i nie zbadane jak dotąd rzeczy. Że zachodzą tam złożone procesy w których czynny udział bierze m.in. podświadomość. Ale co jest potem? Niebo, piekło, raj, aniołowie, kraina szczęśliwości? Wątpię choć szczerze mówiąc chciałbym by coś tam na mnie czekało. Głupio będzie kiedy... niczego nie będzie. Wszystko w co wierzymy przez całe życie szlag trafi. Chyba więc warto wierzyć w to drugie, wieczne życie i spotkanie z bliskimi po tamtej stronie. Lepsze to niż zastanawianie się kiedy do naszego noska wedrze się pierwszy spragniony białka robaczek, albo jak długo będziemy się rozkładać i popierdywać w grobie (podobno kilka dni po odejściu gazy nagromadzone przez rozkład naszych wnętrzności uchodzą na zewnątrz).
Moje pokolenie żyć wiecznie nie będzie. Nie unikniemy spotkania z umieraniem i śmiercią. Prędzej czy później i tak nadejdą. Niestety nie mamy wpływu ani na to kiedy ani na to jak. Możemy jednak troszeczkę utrudnić pracę tej pierwszej poprzez dbanie o siebie. Warto uprawiać sport, dużo się ruszać, zdrowo jeść (nie lada wzywanie w dzisiejszych czasach), regularnie się badać, unikać pracy w trudnych warunkach oraz stresu (również raczej dziś nie realne). Kostucha i tak po nas przyjdzie ale może trochę później. Samo zaś umieranie może nie będzie tak uciążliwe. Warto próbować. 
A jak jest po tamtej stronie? Wszyscy się wkrótce przekonamy.

Miejskie serducho

Mieszkam w niewielkim mieście na Śląsku. Liczy ono sobie ok. 60 tysięcy mieszkańców. Mamy ładny rynek, sporo zabytków, placów zabaw, knajp i pubów. Jest mnóstwo zieleni, zalew, park i lasy. No i w miarę bezpiecznie.
Mimo to od poniedziałku do piątku popołudniami i wieczorami słychać tam tylko wiatr. Smutna pustka. Jedynymi bywalcami rynku są gołębie i pijaczki na ławkach. Życie rozrywkowo-towarzyskie nie istnieje. Weekendy nie są wiele lepsze. Czasem tylko młodzież i turyści ratują sytuację. Zupełnie jakby po 16:00 miasteczko opuszczali wszyscy jego mieszkańcy. Przykry widok.
Dlaczego tak jest? Po pierwsze - postęp technologiczny czyli omawiane przeze mnie wcześniej uzależnienie od izolującego internetu. On bardzo skutecznie odstrasza ludzi od reala, bezpośrednich kontaktów i zabaw na podwórku. Zaraza jedna!
Jest jednak jeszcze jeden i może ważniejszy powód takiego stanu rzeczy - wyrastające jak grzyby po deszczu hipermarkety oraz centra handlowe. Nie wiem jak u was ale w mojej miejscowości  przy jednej tylko ulicy jest ich aż 5 (szósty w drodze:P).
Jeszcze kilkanaście lat temu kiedy komputery i komórki mieli  nieliczni oraz  mogliśmy polegać jedynie na małych kioskach, delikatesach i warzywniakach w miastach i na podwórkach tętniło życie. Rozmowom, zabawom, gonitwom i grom w piłkę nie było końca. Było to przyjemne i pożyteczne. Przyjemne bo młodzież robiła to na co miała ochotę (po okiem rodziców). Pożyteczne ponieważ nie od dziś wiadomo że świeże powietrze i ruch bardzo korzystnie wpływają na nasze zdrowie.
Trochę szkoda tamtych lat. Cóż, jesteśmy więźniami postępu cywilizacji. Wielcy ludzie życzą sobie byśmy potrafili jak najwięcej jak najmniejszym kosztem i wysiłkiem fizycznym. Szkoda że nie przewidzieli działań niepożądanych swoich "owoców". W dalszej perspektywie grozi nam bowiem zanik potrzeby bezpośrednich kontaktów i mowy (jest wszak gg, skype, facebook, sms itp). Wróćmy jednak do marketów.
Otóż najpierw były to zwyczajne duże sklepy z samoobsługą. Obecnie są to potężne centra uniwersalne. Swoiste miasta w miastach. Można w nich wysłać list, skorzystać z internetu, bankomatu, WC (w tym prysznica), poczytać gazetę, obejrzeć telewizję, posłuchać muzyki, pograć na konsoli, zjeść (przy stoliku), a nawet się pomodlić ponieważ w tych naprawdę dużych molochach mamy kaplice. Są również pilnowane kąciki zabaw dla dzieci. Można więc robić to wszystko co w centrach miast, a czasem znacznie więcej. Centra i galerie w kilku aspektach przewyższają nasze miasta i pewnie dlatego przyciągają tylu ludzi. Są nimi m.in:
- bezpieczeństwo: naszym małym ojczyznom takowej często brakuje. Nie brakuje zaś dzielnic znanych z napaści i grabieży. Ze świeczką szukać monitoringu. W markecie chronią nas kamery i ochroniarze.
- atrakcyjny wygląd: markety to bardzo czyste, zadbane i nowoczesne obiekty. Wszystko kolorowe, estetyczne i atrakcyjne. Naszym miastom nie raz brakuje porządku. Toną w śmieciach. Szarość, szarość i jeszcze raz szarość.
- bogata oferta i uniwersalność: w małych miasteczkach nie zawsze mamy pod ręką pocztę czy bank. W galeriach zawsze one są.
- powolny rozwój miast i jednocześnie duży nacisk na stronę audio wizualną oferty: samorządy wiecznie nie mają kasy na remonty i konserwację. Brakuje inwestycji. Jest nudno. Hipermarkety z kolei ciągle ewoluują by nie znużyć oka klienta.

To wszystko sprawia że coraz chętniej odpoczywamy nie na ogródku czy w parku a właśnie w dużym obiekcie handlowo-usługowym. Mamy tam wszystko czego dusza zapragnie. Mnóstwo ciekawostek których oglądanie zajmuje cały dzień. W takich miejscach czas płynie szybko i przyjemnie. Jest milutko, cieplutko i bezpiecznie.
Tak to jest. Gospodarka się rozwija, a przedsiębiorcy poszukują kolejnych źródeł pieniędzy. Tworzą nam krainy czarów. Szkoda tylko tych podwórek i starówek.
Serca miast to teraz wielkie galerie handlowe. Ich powstanie uśmierciło jednak ważną epokę. Nikt już raczej nie zagra w gumę. Nikt nie pokopie piłki na boisku. Nikt nie skorzysta z huśtawki. Rynki zdobędą gołębie, a place zabaw - bluszcze i bezpańskie koty. Tak już musi być. Trudno. Idziemy do przodu nie zawsze dbając chociażby o zdrowie (ponad połowę życia siedzimy na tyłku). Markety pokonały małe i średnie miasta. "Mecz" z dużymi metropoliami  to póki co remis. Uważam że będzie już tylko gorzej. Nasze małe ojczyzny rozwijają się zbyt wolno. 
Ach, te źle gospodarujące funduszami samorządy. Tyle kasy z UE, a tak niewiele się robi choć i tak jest lepiej niż było.
To co? Weekend, ładna pogoda. Idziemy do galerii?:P

Necrokicz

Na początku czerwca tego roku w Polsce odbyły się targi branży pogrzebowej o nazwie Necroexpo. Wystawcy z wielu krajów zaprezentowali najnowsze trumny, znicze, wieńce, pomniki, figury, tablice i trumny. Pokazano unikatowe materiały produkcyjne i różnego rodzaju prototypy które na rynek trafią  dopiero za jakiś czas. Chwalono się ich jakością, wytrzymałością i wyglądem. Wszystkie artykuły zostały wystawione w taki sposób by robiły wrażenie na odwiedzających (efekty świetlne, kompozycje, muzyka itp). Zademonstrowano także nowatorskie systemy komputerowe do obsługi pogrzebów i zarządzania cmentarzami. Zresztą już dziś w sieci jest ponoć dostępna darmowa wyszukiwarka grobów.
Branża pogrzebowa jest jedną z tych która nieprzerwanie przynosi ogromne zyski. Ludzie umierać będą zawsze. Zawsze więc będzie zapotrzebowanie na trumny, urny i pomniki. Ich producenci nie różnią się niczym od swoich odpowiedników z innych branż. Również chcą się rozwijać, a przez to coraz więcej zarabiać. Doskonalą swój towar. Inwestują w nowe maszyny i urządzenia. Wszystko po to by zainteresować potencjalnego klienta, połechtać jego zmysły. Trudno w to uwierzyć ale ludziom potrafią się znudzić nawet trumny, znicze, figurki i urny. Pragną innowacyjności, świeżości oraz oryginalności. Ich wykonawcy zaś znają nasze potrzeby i słabości. Wiedzą że człowiek to istota chciwa, zazdrosna, dążąca do doskonałości, pragnąca szacunku oraz uznania ze strony bliźnich. Istota ścigająca się z innymi na wielu płaszczyznach, dbająca o klasę nawet po swojej śmierci. Ewolucja branży pogrzebowej była tylko kwestią czasu. To biznes niemal doskonały ponieważ popyt na niego jest wieczny niczym to czego doświadczymy po tamtej stronie.
Na targach Necroexpo można było zobaczyć prawdziwe cuda: szklane trumny, urny w formie azteckich bożków lub w piłek nożnych (dosłownie - czarno białe łaty itp) oraz wyszukane żłobienia nagrobkowe. Dominował rozmach. Sporo w tym świateł, laserów, drewna, złota, dziwacznych kształtów. Nowoczesny charakter przeplatał się ze stylem gotyckim. Mnóstwo wzorów, dodatków i drobnych ale zauważalnych detali. Raz czuło się klimat wypasionych pałaców z XXVIIIw, a innym razem współczesnych wystaw samochodów bądź gadżetów telefonicznych (sylwetki i opływowość trumien). Reasumując - kicz i przesada według mnie.
Niesamowite jak łatwo dziś na wszystkim zarabiać. Jak łatwo wszystko obrócić w pieniądz. Śmierć to żyła niewyczerpalnego złota. Dobrze że nim poda nam rękę pozwala zarobić parę groszy. Szkoda że nie można jej przekupić i sprawić by swej kosy nie używała tak często.
Myślę że niektóre rzeczy nie powinny ulegać modom. Wygląd trumny jest bardzo istotny dla naszych bliskich. Nam po odejściu wszystko jedno. Przykre że trumna, pomnik czy urna to tak często element ważniejszy niż zmarły. Coraz częściej odwiedzając cmentarz nie myślimy o tym który zakończył żywot, a o tym co by jeszcze zrobić żeby zaimponować znajomym. Może by większy wazon postawić, kwiaty wymienić, napis na tablicy ozłocić? A może by przenieść grób w bardziej widoczne miejsce? W końcu wygląd grobu świadczy o naszej zamożności. Nie można się upokorzyć przed ludźmi. Skromność odpada. To wstyd i hańba.
Takie szopki coraz częściej widać w czasie corocznego święta zmarłych (1 listopada). Ludzie tłumaczą to tym że poprzez wyszukany grób/urnę pragną wyrazić szacunek dla nieboszczyka. Tylko że to głupie. Trup to trup. Nie zmartwychwstanie i nie powie nam "super, podoba mi się, będzie mi się dobrze tu leżeć". Mam rację prawda?
Zmarły tą całą pokazówkę ma w dupie. To wszystko nie dla niego, a dla nas ponieważ chcemy się pochwalić bogactwem. Chcemy być we wszystkim najlepsi. Wyznawana przez Polaków zasada "zastaw się, a postaw się" przyprawia mnie o mdłości. Pieniądze nie grają roli. Jesteśmy w stanie wziąć kredyt i spłacać go przez najbliższe kilkanaście lat byle tylko pokazać się przed drugim. Podziw przyjaciół - bezcenny. Za wszystko inne zapłacisz kartą MaserCard. To samo dotyczy styp. Nie ma mowy o skromnej oprawie i posiłku. Musi być wielkie show. Pytanie tylko czy to jubileusz, zabawa karnawałowa czy utrata kogoś kogo kochaliśmy,  a kogo już nie ujrzymy.
Gdzie w tym wszystkim modlitwa, wyciszenie, refleksja, głębia?! Te rzeczy lubią przychodzić później.

Pamiętajmy czym jest śmierć. Pamiętajmy o tym co jest naprawdę istotne w pożegnaniu naszego bliskiego. Pogrzeb to nie jarmark. Zastanówmy się nim weźmiemy kredyt na extra urnę lub trumnę. Zmarłemu nie zależy na przepychu i modzie. Patrzy na nas z góry i płacze na widok żyjących prześcigających się w tym kto zorganizował droższy pogrzeb. Więcej szacunku moi drodzy. Mniej pychy, dumy i chciwości. Wszyscy kiedyś umrzemy. Chcielibyście żeby wasza rodzina przyszła kiedyś na wasz grób i chwaliła się nim przez znajomymi? Co jest ważniejsze: szpan  czy pamięć? Opamiętajcie się ludzie! Co z tego że położą was w diamentowej trumnie skoro waszą duszę orszaki demonów zabiorą w wieczną otchłań. Pycha, zachłanność, zazdrość i nieumiarkowanie to ciężkie grzechy za które kiedyś zapłacicie. Czyż nie tego uczy kościół katolicki?
Przy okazji - okazujmy sobie miłość i szacunek na co dzień. Cieszmy się sobą. Mówmy bliskim że ich kochamy gdyż nie znamy dnia ani godziny. Memento mori.

sobota, 25 czerwca 2011

Era gigantek

Ostatnio oglądałem reportaż w wiadomościach w którym naukowcy opowiadali o ewolucji człowieka. Okazało się że nasz gatunek sukcesywnie rośnie. Jesteśmy coraz wyżsi co potwierdziły panie krawcowe szyjące na masową skalę (bodajże mundurki szkolne).
Ja osobiście u osobników płci męskiej czegoś takiego nie zauważyłem. Natomiast co do płci pięknej  - wręcz przeciwnie. Dziewczęta są coraz większe w coraz młodszym wieku. Współczesna trzynastolatka wygląda na co najmniej 20 lat. Ich budowa ciała jest coraz potężniejsza. Nie zawsze dotyczy to wzrostu. Zawsze jednak dotyczy to rys i postury. Jakby tego było mało owe panie podkreślają powyższe ostrym makijażem. Ten nieraz sprawia że dziewczyna wygląda nie tylko dojrzale (jak na swój wiek) ale i staro. Mało która laska potrafi dopasować makeup do swojego wieku, karnacji, koloru oczu, włosów, tuszy, kształtu twarzy. To samo dotyczy ubioru. Kobiety uważają że być modnym znaczy być pięknym. Nic bardziej mylnego. Moda a piękno to dwie, sprzeczne często rzeczy. Nie zawsze to co modne pasuje konkretnemu człowiekowi. Nasze polskie kobitki zdają się tego nie zauważać. Wciskają w siebie to co na topie nie zwracając uwagi na wygląd całej swojej postaci. Odzież jest ważniejsza niż ogół sylwetki. Takie myślenie sprawia że po ulicach chodzą nie piękne, gustownie ubrane damy, a kiczowate lalki przypominające miejscami szynki wiązane.
Osobiście jestem zwolennikiem delikatnego makijażu i stonowanego, ale wyszukanego image'u. Bardziej cenię klasyczną elegancję i luz niż wymyślne, kolorowe i futurystyczne kreacje. Nie lubię ostrych kolorów na twarzy, włosach. Nie lubię dziwacznych fryzur. Taki mam gust. Cenię oczywiście inne gusta jednak uważam że panie coraz bardziej przesadzają. Wszędzie wskazany jest umiar. Nawet w szaleństwie.
Patrząc na stare fotografie czuję niewielki żal. Kobiety na nich są skromne, naturalne, odziane oraz umalowane w sposób stonowany i delikatny (lubię te słowa;)). Nie krzyczą wyglądem. Są szczupłe, nie prowokują, a mimo to pociągają. Są niczym jedwab. Echhh, świat wariuje. Niedługo baby będą chodzić w stanikach z laserami. 

Wróćmy jednak do tego nieszczęsnego wzrostu. Czemu kobiety wyglądają tak staro w tak młodym wieku? Myślę że to efekt postępu cywilizacji i propagowania tzw. zdrowego jedzenia. Panie pragnące dbać o sylwetkę porzucają mięsa, tłuszcze zwierzęce, cukier i białe pieczywo na rzecz serków, deserków, jogurtów, sałatek i słodzików. Dodatkowo pomagają sobie preparatami i tabletkami przyspieszającymi trawienie oraz poprawiającymi perystaltykę jelit. Cel to pozbyć się toksyn z organizmu, uregulować wydalanie i zmniejszyć łaknienie. Wszystko super tyle tylko że te produkty w większości zawierają konserwanty, barwniki i inne chemikalia. Naturalne są tylko z nazwy. To w rzeczywistości koktajle Mołotowa mające wiele działań niepożądanych. Uważam że nadmierny rozrost lasek to wina właśnie tych artykułów. Jedząc je łudzimy się że będziemy zdrowi, a w dłuższej perspektywie - szczuplejsi. 
Źle się dzieje moi drodzy. Dziewczynom trudno dziś przypisać wiek. Większość wygląda jakby miała minimum 5 lat więcej. I jest coraz gorzej. Facet głupio się czuje przy takiej dżadze. Wygląda jak jej syn. Nie wiem czy dotyczy to jedynie wyglądu. Bóg jeden wie czy te "zdrowe żarcie" nie wywołuje jakiś mutacji albo wyniszczeń wewnątrz organizmu. Niby czemu tylu z nas umiera na raka przewodu pokarmowego? Szit się odkłada przez lata a potem daje się we znaki. Człowiek to ssak. Ssak to zwierzę, a zwierzę nie zostało wyposażone w mechanizm trawienia chemikaliów. Nie jesteśmy elektrownią atomową.
Mam dla pań kilka rad:
1. Ograniczajcie do minimum sztuczną żywność. Patrzcie na skład tego co jecie, a jeżeli chcecie się odchudzać to uprawiajcie sport. Ruszajcie się i nie objadajcie na noc. Pijcie dużo wody.
2. Wybierając szaty i makijaż nie sugerujcie się modą a głową. Jedno i drugie próbujcie dopasować do sylwetki i układu twarzy.
3. Twórzcie sobie własny image. Nie sugerujcie się ogólnymi trendami. Znacie swoje ciała. Próbujcie wyeksponować to co w nich najlepsze. Moda to nie przymus. Nie we wszystkim co modne wyglądacie dobrze.

Mistrzowie recyklingu

Produkujemy rocznie kilkaset ton śmieci, z którymi nie potrafimy sobie poradzić. Brakuje sortowni i spalarni. W wielu miejscach brakuje także pojemników na papier, plastik i szkoło. Często stoją tylko kontenery ogólne. Pytanie tylko czy w ogóle ktoś swoje śmieci byłby łaskaw posegregować? Nie chce nam się podjechać na śmietnik, a co dopiero segregować odpady. Wielu bezczelnie wywala swoje nieczystości do lasu lub podrzuca sąsiadowi. Polska tonie w śmieciach i jest to wbrew pozorom niebezpieczne zjawisko. Śmieci to bowiem nie tylko papier który rozkłada się dość szybko. To także miliony plastikowych flaszek, tony szkła i metali. Ludzie na miejskich śmietnikach zostawiają wszystko: od kartonów po sprzęt rtv przez rtęć, płyny, kwasy, rozpuszczalniki i brudne, szpitalne odpady (igły, strzykawki, pieluchy, kroplówki, pojemniki na mocz/kał, pojemniki na środki dezynfekujące, nici chirurgiczne itd.). Nie raz można znaleźć rozkładające się fragmenty usuniętych narządów, kończyn, guzów i innych "smakołyków". To jednak rzadkość ponieważ za wyrzucenie tego typu rzeczy grozi surowa kara. To przestępstwo na które jest konkretny paragraf. Odpady medyczne przechowuje się przeważnie w specjalnie zabezpieczonych, zamkniętych pojemnikach. Następnie wszystko się pewnie pali by nie doszło jakiejś epidemii. Postępowanie ze szpitalnymi odpadami jest włączone w szkolenia dla pracowników placówek leczniczych i programy studiów medycznych. Wszystko reguluje odpowiednia ustawa do której należy się sumiennie stosować. Ustawę z kolei uzupełniają  rozporządzenia.
Wróćmy jednak to bardziej typowych odpadów. Trują nas, wydzielają toksyczne związki które dostają się do wód gruntowych i powietrza. Wpływa to bardzo niekorzystnie na przyrodę ale i (a może przede wszystkim) na nas samych ponieważ z darów natury korzystamy przecież bardzo chętnie. Przez złą gospodarkę odpadami każdego dnia zjadamy, wypijamy i wdychamy niewielkie ilości chemikaliów. Zbiera się to świństwo przez lata w organizmie i lubi płatać groźne figle. Nie wywołuje to bezpośrednio chorób, ale ułatwia innym bakteriom i wirusom przenikanie do naszego ustroju w celu zrobienia w nim zamieszania. To tacy szpiedzy na usługach poważniejszych chorób, które nie wiedzą jak nam dowalić. Rozpoznają teren, szukają jego słabości, a kiedy je znajdą wbijają w nie flagi. Dzięki temu sabotażowi wirusy wiedzą gdzie ukłuć by zabolało. Szczególnie zagrożone są tu więc osoby mające w rodzinie kogoś poważnie chorego. Osoby mogące coś odziedziczyć oraz posiadające predyspozycje (podwyższone ryzyko).
Nie dbając o śmieci narażamy się na cierpienie i śmierć. Przeprowadzamy na sobie powolną eutanazję. Żaden lekarz wam nie powie że zachorowaliście ponieważ nie segregowaliście śmieci. Chodzi o to że ich segregacja jest bardzo pożyteczna. To jeden z bardziej istotnych elementów dbania o środowisko. Odpowiednie składowanie odpadów w dalszej perspektywie może nam tylko pomóc. A jeśli nie nam to naszym dzieciom.

Czemu więc tak trudno nakłonić polaka do segregowania odpadów? Czemu tak trudno walczyć z nielegalnymi wysypiskami w lasach, na łąkach? Pewnie głównym tego powodem są pieniądze. Wywóz śmieci oraz pojemniki na nie sporo kosztują. Władze miast i powiatów za takie usługi pobierają coraz więcej. Innym powodem jest brak czasu. Śmieć to śmieć. Nie przyjemnie pachnie i wygląda. Trudno na niego patrzeć, a co dopiero dotykać. Kolejny powód to nasza złośliwość i zawiść względem bliźniego który nam podpadł. Nie ma lepszego rewanżu niż podrzucenie mu syfu. Niech się z nim użera! Niech płaci! Jeszcze inny, istotny powód to mała ilość wspomnianych wyżej spalarni i sortowni. Samorządom brakuje na nie pieniędzy, a kiedy te się znajdują słyszalne staje się veto mieszkańców gmin w których takowe miały by powstać. Większa liczba spalarni i sortowni przyspieszyła by odpowiednią gospodarkę odpadami. Upłynniła by proces ich przetwarzania. Dzięki nim pojemniki przy naszych domach nie były by wiecznie tak przeładowane. Uniknęlibyśmy smrodu na podwórkach i bałaganu związanego z brakiem miejsca w kontenerach. Dobrze że politycy pracują nas tzw. ustawą śmieciową. Oby było tak jak mówią. Oby pomogła w utrzymaniu czystości, segregacji i karaniu tych którzy wszystko wyrzucają do lasu. Kary dla takich powinny być znacznie ostrzejsze. Mile widziane było by publikowanie ich wizerunków (z monitoringu) w internecie. Inaczej idioci nigdy się nie nauczą porządku. Mam nadzieję że owa ustawa wpłynie również na zwiększenie ilości pojemników do sortowania  w miastach. Uważam że jest ich za mało. 
Bardzo ważna jest tu edukacja, profilaktyka i akcje promocyjne. Media i różne organizacje wiele w tej sprawie robią jednak to ciągle kropla w morzu potrzeb. Już dzieciom w szkołach podstawowych powinno się wpajać że odpady (gł. te niebezpieczne jak lakiery, dezodoranty, baterie, rtv) trzeba odpowiednio segregować. Nauczyciele, pedagodzy, społecznicy i członkowie fundacji mają co robić. Należy młodym ludziom tłumaczyć że trując środowisku trują siebie. Że narażamy się przez to na poważne choroby. Niektóre wysypiska to swoiste bomby ekologiczne. Niewiele się różnią od opuszczonych zakładów chemicznych czy elektrowni atomowych. Dawajmy dobry przykład. Ludzie wstydzą się grzebać w śmieciach. Boją się że ktoś pomyśli że są biedni i szukają jedzenia. Pokażmy że można. Wtedy inni też zwalczą w sobie głupie obawy. Polak nie lubi być pierwszy. Dość szybko się uczy jednak chce by ktoś inny zaczął. Taki nasz narodowy odchył. Owa edukacja powinna mieć charakter ciągły i regularny. Akcje w stylu "Dzień Ziemi" czy "Sprzątanie świata" organizowane raz w roku to stanowczo za mało by pewne nawyki w ludziach utrwalić.
Edukacja to pierwsza rzecz. Druga to bardzo stanowcze reagowanie na widok śmieci w lasach i osób je wyrzucających. Dobrze że media propagują walkę polegającą na nagrywaniu i fotografowaniu takich zjawisk, a następnie wysyłaniu ich na policję bądź do telewizji. Bardzo skuteczna metoda. Wdrażajmy ją  w życie. Nie bójmy się tych idiotów. Nie wszędzie jest monitoring. Wiele zależy od nas samych,  którzy jesteśmy na miejscu zdarzenia i przyłapujemy delikwentów na gorącym uczynku. Zalecane:)

Nim zakończę pragnę podziękować panom których zwie się śmieciarzami. Boimy się ich i traktujemy jak to co wyrzucamy. Jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie. Nie każdy śmieciarz to śmierdzący pijak. Wynoszę swoje śmieci codziennie. Prawie zawsze spotykam tam tych panów. Z początku byłem nieufny widząc jak grzebią w tych pojemnikach i pakują niektóre rzeczy na swoje wózki czy rowery (z koszami lub przyczepkami). Teraz wiem że byłem głupi. Ci faceci to bowiem mistrzowie recyklingu. Sprzątają i segregują śmiecie za nas. Bardzo często proszą mnie o czerstwe pieczywo, gazety, plastik, puszki. Sortują to i sprzedają na skup. Mnie to i tak niepotrzebne, a im się przyda. Nie dość że sobie przyrobią to dbają o porządek przy naszych posesjach. Poza tym nie każdy śmieciarz to menel. Czasem pytam ich na co im np. stare pieczywo. Otóż biorą to m.in dla swojego ptactwa i trzody chlewnej. Tym samym okazuje się osoby nawiedzające kontenery to nie tylko biedni bezdomni. To także rolnicy i gospodarze którzy liczą każdy grosz. Nie chcą niepotrzebnie wydawać kasy na żarcie dla gadziny. Wiedzą że ludzie wyrzucają sporo jedzenia. To spryt i przedsiębiorczość. Pozytywne zjawiska. Nie każdy jest bogaczem. Za to im dziękuję. Robią dla środowiska więcej że nie jedna organizacja czy wielka, coroczna akcja. Nie oceniajmy ich po wyglądzie. Takie osoby są mądrzejsze niż nie jeden ważniak w garniturze z wyższym wykształceniem. Są pożyteczne. Na tym polu warto brać z nich przykład.
Dbajmy o przyrodę! Dbajmy o nasz dom, przyszłość, życie i życie naszych potomków. Nie fundujmy im apokalipsy. Chyba nie to chcemy po sobie zostawić.

piątek, 24 czerwca 2011

Fejs Bóg

Pisałem już że kościół upada ponieważ nie potrafi dogonić współczesności, jest nudny, sztywny, staromodny i konserwatywny. Razi brakiem utylitarności. Człowiek to jednak istota która lubi w coś wierzyć. Lubi mieć przewodnika i punkt zaczepienia. Jest istotą z natury społeczną. Nie znosi samotności. 
Bóg coraz częściej zamieniany jest na byt bardziej atrakcyjny - portal społecznościowy. Dotyczy to głównie dzieci i młodzieży ale i u starszych nie jest rzadkością. Bogiem jest coraz potężniejszy Facebook mający siedzibę w internecie. Ten ostatni to właściwie władca absolutny. Odpowiednik greckiego zeusa. Kręgosłup. Opoka innych bogów takich jak właśnie portale społecznościowe. Internet rządzi resztą. Jest jej siedzibą i miejscem dowodzenia. Każdy podbóg ma oczywiście swoje "biuro", swój dział.
Skupmy się jednak na najbardziej modnym bożku czyli popularnym facebooku. Ów władca zdaje się nie nie przejmować swym ojcem. Żyje własnym życiem i robi co chce. Werbuje miliony ludzi. Kusi ich możliwością zdobycia nowych przyjaciół, odnalezienia dawnych znajomych i pochwalenia się przed nimi zainteresowaniami (poprzez m.in zdjęcia). Następnie perfidnie uzależnia, robi pranie mózgu i... więzi. Sprawia że "brama" się za nimi zatrzaskuje i trudno ją otworzyć. Parszywy drań wykorzystuje słabości i pragnienia  śmiertelników. Wabi ich do niebieskiego, szklanego salonu, hipnotyzuje i trzyma bardzo długo w zamknięciu. To próba silnej woli. Kto ją posiada ten wyrwie się z pułapki i wróci do swojego świata. Jednak hipnoza boga Fejsa jest bardzo głęboka. Niewielu ją pokonuje. Większość nie che wracać z tej niebieskiej klatki.
By nie podpaść ojcu, bóg Fejs uwalnia wszystkich. Nie podaje im jednak odtrutki na wszczepiony wcześniej narkotyk. Ten się rozsiewa po organizmie. Sprawia że śmiertelnicy marzą tylko o nim. O niebieskim pałacu. Tylko z pozoru żyją normalnie, pracują, uczą się. Takie życie coraz bardziej ich jednak męczy. Myślą i śnią o panu Fejsie oraz jego krainie. Pragną znów tam się znaleźć. Po jakimś czasie nie wytrzymują. Siadają do komputera, następnie ukradkiem mijają "biuro szefa" by wreszcie dotrzeć do bramy z literą F na klamce. Witaj ponownie człowieku. Odpocznij. Ulżyj sobie. Świat i ludzie są twoi. Czekali na ciebie. Klik!

Tak, Facebook i inne duże portale społecznościowe stały się dla milionów ludzi bogami. Odskoczniami od codzienności. Uważam jednak że mają one więcej wad niż zalet. Sama ich ideologia na początku działalności zawsze jest dobra. Chodzi przecież o łączenie ludzi (organizowanie spotkań), wymienianie się plikami (np. tekstowymi z ocenami lub zagadnieniami do egzaminów w szkołach/uczelniach), wyszukiwanie kogoś na kim nam zależy, pocztę e-mail  itd. Kilka razy Facebook pomógł nawet kiedyś uratować kogoś przez samobójstwem. Przydaje się też policji. Ileż to razy przestępca który wiele lat unikał wymiaru sprawiedliwości wpadał dzięki starym fotkom i znajomym z portalu. To niewątpliwie zalety takich witryn. Niestety są rzadkością. Znaczcie częściej występują skutki uboczne w postaci uzależnienia się i przeniesienia niemal w całości swojego życia do sieci.
Myślę że admini takich stron niepotrzebnie próbują dotrzymać kroku galopującej technologii. Rozbudowują je tworząc wielofunkcyjne kombajny które chyba tylko kawy nie potrafią parzyć. Zawierają coraz więcej głupich, niepotrzebnych w większości funkcji. Ich użytkownicy znudzeni po jakimś czasie zwyczajną wymianą zdjęć i wyszukiwaniem znajomych zaczynają świrować. Umieszczają głupkowate, szokujące nieraz obrazki, zakładają profile psom, rybkom i myszom. Nikt tego nie kontroluje. Chyba że rzecz zakrawa o pornografię lub pedofilię. Portale społecznościowe zamieniają się w wysypisko na którym można znaleźć praktycznie wszystko. Początkowa idea fejsa i jemu podobnych ulega degradacji. Jednocześnie ich twórcy mają parcie na szkło w negatywnym tego słowa znaczeniu. Ten portal jest coraz większy, ma coraz więcej użytkowników i ...coraz gorszą jakość. Z Naszą Klasą stało się tak samo. Podobno coraz więcej ludzi likwiduje swoje konta. Dobry znak. Oznaka chęci powrotu do rzeczywistości.
Witryny o których tu mowa to współcześni przewodnicy, wychowawcy, pedagodzy i doradcy. Rządzą nami, zapełniają nam każdą wolną chwilę i co najgorsze - izolują od prawdziwego świata, realnych znajomych i relacji między nimi. To niesamowite i przerażające jednocześnie jak szybko można dziś całe swoje życie (w tym towarzyskie, szkolne) przenieść do nie dużego przecież komputera. Taki Facebook zaczął pełnić funkcje naszego systemu operacyjnego. Zarządza nami.
Podwórka pustoszeją, sflaczała piłka kurzy się za szafą. Huśtawki z samotności pokrywają się rdzą. Na boiskach piszczy wiatr. Wszyscy w domach przed kompami. Wszyscy zatraceni w wirtualnym, zdradliwym świecie. Ludziska coraz rzadziej mają potrzebę spotkania się z kimś by zwyczajnie pogadać. Po co zużywać nogi by do kogoś dojść. Wystarczy jeden sms o treści "wejdź na fejsa - pogadamy". Można tak zorganizować nawet kilkudziesięcioosobowe spotkanie. Wszystko w kilka minut bez ruszania się  z miejsca. Wszystko.... w świecie wirtualnym.
Strzeżmy się moi drodzy współczesnych bogów. Stańmy się trzeźwo, racjonalnie myślącymi ateistami o własnych poglądach. Nie ulegajmy presji grupy i niebezpiecznym modom. Z nowych technologi czerpy tylko to co dobre. Z umiarem. Spotykajmy się w realu. Nie pozwólmy się zamykać w niebieskiej utopii. Ona pierze nam mózgi. Czyni z nas niewolników. Powoli zabija naszą swobodę, świat i relacje z bliźnimi.
Pedagodzy, socjolodzy, politycy i specjaliści od uzależnień! Walczcie z internetowymi bożkami nękającymi lud. Prowadźcie kampanie, akcje i projekty. Edukujcie w jaki sposób umiejętnie używać kompa. Warto to robić już  w szkołach podstawowych.
Drodzy rodzice! Przyglądajcie się bacznie temu co robią wasze zamknięte w ciemnym pokoju dzieci. Pytajcie specjalistów jak z nimi rozmawiać by nie czuły że ktoś włazi z buciorami w ich świat i ogranicza wolność.
Róbmy coś nim bożki zmienią się w demony. Nim dowiozą nas na stacje o nazwach: samotność, pustka, przegrane życie i placówka odwykowa.

Granice wolności słowa

Internetu używa dziś ponad połowa polaków. Przeglądamy witryny, czytamy komentarze i sami komentujemy. Pisemnie wyrażamy swoje zadowolenie lub niezadowolenie. Pragniemy być w sieci widoczni. Pragniemy by ktoś znał naszą opinię a jeszcze lepiej - by się z nią zgadzał. Czujemy się wtedy ważni.
Zapewne wielu z was zauważyło że ponad połowa komentarzy w sieci jest negatywna. Nie podoba nam się dosłownie wszystko. Nie podobają nam się artyści, politycy. Komentarzy pozytywnych jest bardzo mało. Czasem zastanawiam się gdzie się podziały osoby szczere i obiektywne. Łatwo dojść do wniosku że agresorami w sieci jest konkretna grupa ludzi. Ludzi zakompleksionych (z czego wielu nie zdaje sobie sprawy), zagubionych, ubogich, zazdrosnych, niedowartościowanych , nie kochanych, samotnych, zawistnych i chciwych. Ludzi mających nieraz problemy emocjonalne.
Rzekomo anonimowa sieć daje takim osobom władzę. Czynią ze swojego komputera centrum dowodzenia w którym to oni są najważniejsi  i w którym oni o wszystkim decydują. Nie radzą sobie z różnych względów w życiu prywatnych. Internet zaś jest ucieczką od szarej codzienności (lepszy świat). W wirtualnym świecie nikt nas nie zna. Możemy kreować się na kogoś kim nie jesteśmy, a kim chcielibyśmy być. Możemy wymyślić sobie szkołę, zawód, zainteresowania, wygląd, charakter.
Po stworzeniu sobie idealnego "JA" przystępujemy do wojenki z tymi których nie lubimy. A nie lubimy bo są bogaci, sławni, znani, kontrowersyjni. Bo nie myślą tak jak my. Publikujemy negatywny komentarz i od razu czujemy się lepsi. Tym bardziej kiedy widzimy że ktoś inny napisał posta o podobnym tonie. Ideał to zabłysnąć opinią jako pierwszy i być niejako punktem odniesienia dla kolejnych komentujących. Nasz negatywny komentarz jest przemyślany. Składa się z coraz większej liczby zdań, cytatów i wyszukanych wyrazów. Grunt to zabłysnąć intelektem w sieci, zbesztać tak by zaimponować pozostałym, by przekonać innych i uzyskać ich poparcie. W sieci budujemy sobie postać guru. Uwielbiamy być górą i błyskotliwym przywódcą. Jednak jest to coraz trudniejsze. Polaka zaskoczyć coraz trudniej. Komentarz wymaga więc coraz większego wysiłku. Wielu się poświęca i specjalnie  z tego powodu ogląda wiadomości lub programy publicystyczne. Wyłapuje z nich to co uzna za przydatne i godne wykorzystania na forach (przeważnie anegdoty, kawały lub ciekawe puenty polityków bądź artystów). Dziś polski internauta to filtr który działa odwrotnie niż powinien - wyłapuje to co złe, a wyrzuca to co dobre. Tym sposobem coraz więcej mamy w internecie komentarzy żywcem wyjętych z ust Kuby Wojewódzkiego. Ich autorzy twierdzą że im wpis bardziej zagmatwany, ironiczny, dwuznaczny i wzbogacony o jakiś podtekst tym lepiej bowiem jego odbiorca (czytelnik) może uzna nas za ciekawą osobowość. 
Lansujemy się bez przerwy. A im gorzej w naszym "realu" tym lepiej w "wirtualu". Szkoda że lansujemy się w taki sposób. Szkoda że za jedyną drogę do sławy uznaliśmy obrazę bliźniego. Takie widać mamy społeczeństwo. Wstydzimy się dobroci i kultury. Chcemy być przynajmniej trochę kontrowersyjni gdyż tylko to zwraca uwagę. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę że przez takie zachowanie stajemy się tymi których obrażamy. Robimy dokładnie to samo co u innych piętnujemy.
Wychodzę z założenia że jeżeli coś ci się nie podoba to nie patrz na to. Olewaj to i lekceważ. Dziwię się że ludzie tak nie potrafią. Nie przeżyją bez zaznaczenia swojej dezaprobaty. Koniecznie muszą pokazać że to czy tamto im się nie podoba. Dlaczego tak jest? Ja np. w ogóle nie mam potrzeby dodawania gdziekolwiek komentarzy. Co więc jest tym którzy bez słownego mięsa nie potrafią żyć? Normalne to raczej nie jest. Ci ludzie mają naprawdę problemy ze sobą. Problemy o których nie wiedzą. Jednym z nich jest nie umiejętność cieszenia się  z tego co posiadają. Ciągle im mało. Patrzą tylko na zasoby drugiego. Złość związana z brakiem możliwości zrównania się z nim rodzi agresję. Wiedzą jednak że w realu na zbyt wiele sobie pozwolić nie mogą (bo rodzice, szef, prawo itd). Wskakują wiec do sieci ponieważ tam pod "maską" można wszystko wyryczeć. Bezkarnie (przeważnie).
Nie ma ludzi idealnych. Codziennie media zasypują nas wadami, wtopami i wpadkami osób publicznych. Wywlekane są mankamenty władzy, wypowiedzi (nie raz ostre) polityków. To ma prawo się nie podobać. Czasem nawet powinno drażnić jednak na niesmaku i niezadowoleniu powinno się kończyć. Można coś skrytykować ale po pierwsze - trzeba to robić taktownie i kulturalnie, a po drugie - trzeba posiadać argumenty podpierające naszą opinię. 
Polak krytykuje dlatego że inni krytykują. Własnego zdania nie ma. Ulega oślepiającej presji grupy i co gorsza - tak mu dobrze. Nie dąży do wgłębienia się w daną dziedzinę, poznania jej i wyrobienia sobie niezależnej opinii.

Jesteśmy skazani na nowe technologie. Dziś bez takiego internetu bardzo trudno żyć. Korzystamy z niego częściej niż z radia i tv ponieważ daje nam możliwość bycia panem i władcą. To my wybieramy co chcemy przeczytać, posłuchać, obejrzeć. Wybieramy wygląd, profil itd. Komentujemy, komentujemy i komentujemy. Lansujemy się na przodujących pesymistów RP.
Niestety wspomniane wyżej pragnienie szokowania mas sprawia że w chamstwie posuwamy się coraz dalej. Coraz dalej przesuwamy granicę tolerancji, kultury i moralności. Posty pod artykułami i fotkami są coraz bardziej agresywne i bolesne. Prześcigamy się w opluwaniu bliźniego. W tym wyścigu nie ma jednak żadnych zasad, ograniczeń i reguł. Panuje totalny chaos i anarchia. Nawet politycy już na tyle to zaakceptowali że nikomu nie grożą procesom o zniesławienie. Musieli by bowiem wytoczyć sprawę kilku milionom ludzi jednocześnie. Jakieś tam prawo i paragrafy mamy jednak niewielu z niego korzysta. Każda reakcja polityka na obraźliwy komentarz pod jego lub jego rodziny adresem kończy się dyskusją o zmianie przepisów, zaostrzeniu kontroli treści internetowych itp. Na słowach się kończy ponieważ lud jakąkolwiek próbę cenzury krytykuje zgodnym chórem. Politycy z kolei walczą o stołki. Chcą by naród ich wybrał. By ich wybrał muszą "robić mu dobrze". Przymykają więc oczy na komentarze. Liczy się pozycja w partii. Taka postawa to zgoda na besztanie. Akceptacja. Wolna ręka dana internautom.
Nie tak dawno w Polsce mieliśmy aferę związaną ze studentem który nie lubił Komorowskiego. Stworzył witrynę w której można go było zabić (w grze), obrzucić gównem i obejrzeć śmieszne zdjęcia. Sprawą zajęła się ABW. Ów student który swój talent wykorzystał w mało szczytnym celu został ukarany. Podobno sprawa nadal się toczy. Walczy o swoje (apelacje itp). Dlaczego akurat jego dopadli skoro w sieci roi się o takich treści? Nie wiadomo. Pewnie ktoś na niego notorycznie donosił do admina/na policję. To jeden powód. Drugi i chyba ważniejszy to przekroczenie niebezpiecznej granicy wolności słowa przez tego pana. Omawiany student nie tylko obrażał głowę państwa ale także publicznie nawoływał do zrobienia mu krzywdy.
Ma to miejsce coraz częściej więc dobrze się stało że rozpoczęła się debata na ten temat. Uważam że przekroczenie takiej granicy powinno być karane. Samo prawo też należało by zaostrzyć ponieważ zbyt wiele wyroków kończy się mało dotkliwą grzywną. Nie wspominam już o adminach i moderatorach którzy powinni baczniej obserwować swoje fora i częściej reagować na przekraczanie tychże granic.
Nie chodzi mi o cenzurę. Również jestem tu na NIE. Chodzi o pilnowanie limitów. Dozwolone jest obrażanie kogoś w pierwszej osobie liczy pojedynczej. Zabronione powinno być obrażanie w formie nawoływania do agresji,  przemocy oraz aprobowanie ich. Można nazwać Tuska Debilem. Nie można jednak nikomu sugerować że to gnida której należało by się pozbyć. Rozumiecie? Coś ci się nie podoba to wykrzycz to ale daj spokój innym. Nie żądaj ich poparcia i wsparcia. Licz na siebie. Zacznij sam skoro takiś odważny. Nie próbuj wciągać na dno innych. To wredne i egoistyczne.
Trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy bezcenną wolnością słowa, karaniem tych którzy przekraczają jej granice. Wolność słowa ma bowiem takowe. To nie anarcha. Jakieś limity muszą być. Inaczej posuniemy się za daleko i dojdzie do tragedii. Pamiętacie przypadek Ryszarda C? Facet zabił posła PiS. Powiedział po aresztowaniu że nienawidzi Kaczyńskiego i że to jego chciał załatwić.
Pisząc coś w sieci nie zdajemy sobie sprawy z tego że czytające to osoby mogą być różne. Mogą być chore psychicznie, biedne, zdesperowane, bezrobotne. Takie osoby to grunt na którym ziarno nienawiści kiełkuje wyjątkowo szybko. Myślimy tylko o sobie. Nie zastanawiamy się nad  tym że ktoś nasz wpis  może potraktować serio i wyjść ze strzelbą na miasto by ukarać winnych za swój los. Nie wiemy kto siedzi po drugiej stronie kabla.
Należy surowo karać wszystko co nawołuje do zrobienia krzywdy drugiemu. I nie dotyczy to tylko osób publicznych ale każdego z nas. Na takie coś powinni być wyczuleni i admini i wymiar sprawiedliwości. Nawet prawa nie trzeba wielce zmieniać. To jest sposób. Nie łatwy ale dobry według mnie. Wymaga starań i zaangażowania. Mimo to chyba warto. Czas działa tu na korzyść internetowych bandytów i chamów. Wyłapujmy różnice między obrażaniem a nakłanianiem do zła. Reagujmy na nie. Nie czekajmy aż kolejny desperat podbudowany komentarzami prymitywnych wieśniaków wkroczy z granatem do jakiegoś biura poselskiego. To nie walka o wprowadzenie cenzury. To walka o zahamowanie niebezpiecznego trendu polegającego na zamianie słowa w nóż.