poniedziałek, 4 lipca 2011

Ojczyzna polszczyzna

Za oknem leje już drugą dobę. Pora więc by coś tu skrobnąć. Zacznę od kwestii która martwi mnie już od dłuższego czasu. Chodzi o nasz język, a właściwie  jego upadanie.
Codziennie, na każdym kroku słyszę jak ludzie prześcigają się w ilości wypowiadanych kurew. Przeklinają wszyscy i wszędzie. Robią to coraz młodsi, także dziewczyny. Przeklina się nie nieświadomie (np. pod wpływem emocji, nerwów), a z pełną premedytacją. Brzydkich słów używa się zamiast przecinków. Wszystko po to by nie odstawać od towarzystwa. Przeklinam bo dzięki temu czuję się szanowanym członkiem grupy rówieśniczej. Bo dzięki temu czuje się dojrzalszy. Przekleństwa sprawiają że jestem kimś. Że potrafię komuś dosrać tak że jest mu przykro. Łacina to moja broń w walce o prestiż.
Młodzież  prześciga w układaniu coraz to dłuższych i wymyślnych wiązanek. To co kiedyś było piętnowane, dozwolone co tylko dla dorosłych,  dzisiaj jest powodem do dumy i nieodzownym elementem naszego codziennego języka. Nie potrafimy już nie używać brzydkich wyrazów. Trudno nam bez nich rozmawiać. Nasz zasób słów jest bez takowych bardzo ubogi. Polak potrafi w jednym prostym zdaniu słowa "kurwa" użyć nawet kilka razy, a im więcej tym lepiej. Wszyscy się śmieją, a jego rozrywa duma. Szacunek znajomych - bezcenny. 
Przekleństwa to pierwszy objaw śmiertelnej choroby naszego języka. Kolejny to znane i lubiane przez nas wszystkich skróty i zastępowanie wyrazów oraz emocji tzw. emotami. Chodzi więc o modę na krótkie wiadomości tekstowe (sms) i wzbogacające je żółte ikonki.
Wyobrażacie sobie komunikatory pozbawione emot? A brak sms'ów? Tu pewnie się zastanowiliście? Bez jednych i drugich było by ciężko. Trzeba by bowiem pisać długie teksty zakrawające o listy. Koszmar! To co dziś zastępują emoty trzeba by przekładać na tekst. Masakra. Nie dość że brakowało by nam odpowiednich słów to jeszcze nabawilibyśmy się bólu dłoni. Cud że młodzi potrafią w szkole utrzymać długopis. Nie jeden tekst aż się prosi o emotę. Jedna taka potrafi wyrazić więcej myśli niż spory referat.

Wszystko to jest wbrew pozorom niebezpieczne ponieważ nie tylko sprawia że nasza polszczyzna zanika, ale powoduje również że mamy coraz mniejszy zasób słów (nie mając emot plączemy się, powtarzamy, nie potrafimy dobrać synonimu, lejemy wodę, mówimy/piszemy dużo ale mało konkretnie) oraz coraz mniejsze pojęcie o ortografii  i  interpunkcji (mimo uczenia się polskiego w szkołach nie wiemy przed czym stawiać przecinki).
Co do wspomnianej ortografii - nie lubimy jej czemu wyraz dajemy w sms-ach i komunikatorach. Piszemy szybko i bezmyślnie. Nie chce nam się bawić w wyszukiwanie znaków, symboli czy ustawień. Poza za tym to co miało nam pomagać tj. autokorekta w pakietach biurowych - szkodzi. Nie martwimy się o błędy gdyż wiemy że te i tak w razie czego zostaną przynajmniej podkreślone. Technika uczy więc nas bierności i lenistwa. Maszyna pomyśli za nas. Nasz mózg może obumrzeć, a i tak oddamy pracę bez mankamentów. Gorzej jest z wyżej wymienioną interpunkcją, powtórzeniami i układem tekstu (akapity itp) jednak nawet i tu niektóre programy dają już radę. 
To wszystko nas ogłupia. Sprawia że rozum zanika. Gdyby nie szkoła która jednak narzuca pewne schematy, reguły, umiejętności i obowiązki porozumiewalibyśmy się jak ludzie pierwotni. Tyle że tacy posiadający komórki i kompy oraz przeklinający. Niedługo bez tych urządzeń nie będziemy mogli pogadać. Będziemy stali naprzeciw siebie z telefonami i konwersowali za ich pomocą. Przestaniemy używać mimiki twarzy i gestykulować rękami. Po co mamy to robić skoro są emoty? Jeżeli zabraknie nam takowej to wyrzucimy z siebie kilka kurew i wszystko będzie jasne.

Jak temu zaradzić moi drodzy? Cóż, walka z tym jest coraz trudniejsza. Specjaliści mówią by dużo czytać. Czytanie wzbogaca nasz zasób słów. Uczy budowania zdań, kultury języka, wyrazów obcych, frazeologizmów, ortografii oraz interpunkcji. Książka wymusza na nas byśmy sięgali dalej. Nie poznamy jej sensu bez zajrzenia w słownik czy przypis. Tak często jest. To zresztą jedna z jej zalet. Lektura uczy myślenia. Uczy poszukiwania i doskonalenia wiedzy. 
Tylko kto dziś czyta coś więcej niż lektury? Czytamy jedynie to co musimy. Tu jest problem. Nie pomagają nawet kampanie i akcje które takowe propagują. Przeciętny polak czyta rocznie 4 strony formatu A4. Naszą ulubioną lekturą jest Tele Tydzień. Lubimy informacje krótkie, proste, zaopatrzone w fotkę. W sieci jest jeszcze gorzej. Ograniczamy się jedynie do komentarza pod obrazkiem/filmikiem. Używamy oczu i uszów a nie umysłu. Grunt by jak najmniej główkować. Szybkie info, kawa na ławę, konkret i jest git. "Czyje to nogi", "hit czy kit" i inne puste, nic nie wnoszące pierdoły.
Nasz język upada i upadał będzie. Zachęcić kogoś do czytania graniczy nieraz z cudem. Kompów (w tym pakietów Office) i komórek też się nie pozbędziemy. Mają przecież wiele zalet jakby nie było.
Czy nasz język jest skazany na śmierć. Chyba tak. Ten "wyrok" mogą jedynie odwlec w czasie szkoły i rodzice. I jedni i drudzy powinni w jak najbardziej atrakcyjny sposób nakłaniać młodzież do czytania. I to od najmłodszych lat. Tylko czy w epoce ściąg i pigułek to coś da? Kurcze czarno widzę.
Warto się nad tym zastanowić. To już choroba cywilizacyjna i bardzo poważny problem współczesnego młodego pokolenia. Problem wymagający szerokiej dyskusji w gronie polityków, pedagogów, nauczycieli, socjologów i językoznawców. Także artystów ponieważ często to na ich "pracach" wzorują się ludzie. Ich język też coraz bardziej schodzi na psy. Podobnie jest w polityce. Nigdy nie będzie dobrze jeżeli sprawę będą olewać ci którzy reprezentują naród oraz docierają do milionów za pomocą mass mediów. Oni wszyscy winni dawać dobry przykład.
Róbmy coś nim nadejdzie dzień w którym dzieci w szkołach zamiast elementarza otrzymają  rysunkowy spis emot do zapamiętania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz