piątek, 8 lipca 2011

Voodoo Circle - Broken Heart Syndrome (2011)

Współcześni artyści nie lubią kiedy ktoś ich wrzuca do konkretnej szufladki. Nie lubią łatek i wszelkiego rodzaju plakietek. By tego uniknąć do tworzonej przez siebie muzy dodają różne dziwaczne nieraz elementy takie jak elektronika, chóry, orkiestra symfoniczna, skrzypce, flety i inne. Łączy się różne, czasem zupełnie odmienne gatunki. Każdy chce być oryginalny. Każdy chce być nowym prekursorem na którym wzorować będą się następni. Każdy chce stworzyć legendę. Dzisiaj coraz rzadziej mamy do czynienia np. z czystym gothic metalem. Przeważnie jest w nim wiele innych nawiązań, wstawek itp. Tak samo jest z heavy metalem. W tym z kolei coraz więcej jest elementów power'u. Wszystko po to by się wyróżnić w tłumie. Grunt to być zauważonym. Dodatkowo muzę się komercjalizuje. Dba się o jej przebojowość bo tylko to przynosi zyski. Muzyka staje się przez to coraz prostsza i coraz mniej ambitna. To samo tyczy się tekstów. Banał wypiera głębię.
No właśnie. Omawiany rodzaj sztuki ewoluuje bardzo szybko. Artyści myślą głównie o młodej publiczności. A co ze starszą? Z naszymi rodzicami czy nawet dziadkami? Muzyka bardzo się zmieniła. Nasi wychowankowie rzadko kiedy jej słuchają bo nie nadążają. Są inaczej wychowani. Za ich czasów nie było tyle kiczu, fajerwerków, elektroniki i gołych dup. Czasem chcieliby czegoś posłuchać, powrócić do dawnych, wspaniałych lat z dzieciństwa, adapterów szpulowych, taśm i winyli. Kiedyś bardziej się ceniło płyty. W czasach PRL trzeba było je sprowadzać z zagranicy i to po kryjomu (nie było mp3). Władza ludowa nie zapewniała większych rozrywek. Poza tym nie każdy lubił  C. Niemena, Czerwone gitary czy M. Rodowicz. Szczególnie panowie pragnęli poczuć powiew lepszego, wolnego świata. Zapanowała moda na zgrywanie kaset magnetofonowych. Wspaniale było mieć kolegę którego ojciec wyjeżdżał na zachód. Zawsze bowiem coś synowi przywiózł. Muzę się szanowało i kochało. Pozostawała dla wielu jedynie w obszarze marzeń. Nie to co dziś. W epoce mp3 dostępne jest wszystko i to z całego świata. Można mieć płytę w wyśmienitej jakości za darmo, bez żadnego fizycznego wysiłku.
A co z artystami? Dzisiaj nic. Nie trzeba mieć talentu. Wystarczy komputer, program do obróbki audio i goły tyłek. Trzeba szokować. Jeżeli robisz z siebie idiotę to nawet śpiewać nie musisz a i tak rzucą się na twą "płytę" jak muchy na gówno. Obecnie nawet małpa nagrała by przebój.
Jeszcze w latach 80-tych liczył się autentyczny talent. Naprawdę trzeba było umieć grać na instrumentach i śpiewać. Klipy nie były tak zaawansowane jak dziś więc widownia skupiała wzrok i słuch jedynie na artyście. Co jeszcze? Ano dziś nie nagrywa się na tzw. setkę gdzie cały band wchodził do studia i nagrywał. Teraz każdy instrument nagrywa się oddzielnie co daje kompowi duże pole do popisu (przerwy, przejścia itp).
Muzyka zapomina dziś o starszych jej miłośnikach. Co więc z tymi którzy pragną tamtej, głębszej jakby nie było twórczości i bardziej klasycznego grania które było fundamentem dla tego co tworzy się dziś? Jak się okazuje ktoś jednak o nich pamięta. Komuś ta cała sytuacja łamie serce. Ten ktoś to zespół naprawdę rzadko spotykany - grupa Voodoo Circle. Wydał do tej pory dwie płyty. Ja skupię się na tej bardziej znaczącej dla starszego słuchacza. Omawiany band to projekt założony przez czołowego członka m.in Silent Force. Jego równoległa tudzież przeszła działalność jest jednak nie ważna. Daruję sobie tłumaczenia. 
Owy pan zaprosił do współpracy bardzo znanych i utalentowanych znajomych by razem oddać hołd ciężkim brzmieniom głównie z lat 70-tych. Stworzyli  dwa albumy przy których naszym tatusiom zakręci  się łezka w oku. Genialny pomysł! Nie dość że wreszcie trafił  w tych o których świat zapomniał to jeszcze okazał się kasowym sukcesem. Sprawił też że wielu poczuło się głupio. Uświadomili sobie że w pogoni za czymś innym, świeżym olali swoich pierwszych fanów. Voodoo Circle pokazał że nie wszystkie obszary w muzie są już wypełnione po brzegi. Uzupełnił dużą lukę, dał radość starszym słuchaczom. Wrócił do korzeni. To prawdziwa perełka. Jak widać są jeszcze tacy którym nie po drodze z gołą dupą na scenie.
Jaka jest muza na tym albumie? Wspaniała! Nie słychać komputerowych efektów, upiększających sampli czy innych sztucznych dupereli. Jest za to sztuka w najczystszej postaci, cudne, niepodrasowane wokale i "żywe" instrumenty. Dobrali się prawdziwi profesjonaliści. Mimo tego że panowie do młodzieńców już nie należą to mogliby nie jednego współczesnego wioślarza/piosenkarza uczyć fachu. Szczyt perfekcjonizmu. Widać również że świetnie się bawili nagrywając ten album. Kochają to co robią. Pasja, pasja i jeszcze raz pasja. Mamy tu wszystko to co kochaliśmy w hard rocku i metalu sprzed prawie 40 lat: rewelacyjne riffy, bębny, frontmana, chwytliwe melodie, przepiękne długie solówki itd. Producenci zadbali o jakość nagrań. Wszystko brzmi jak kiedyś. Słychać charakterystyczne dźwięki które dzisiaj się tuszuje - ustawianie wzmacniacza, strojenie gitary, studyjne szmery, trzaski. Wszystko to jest rzecz jasna celowe. Nie drażni uszów. Ma jedynie sprawić byśmy się poczuli jak nasi staruszkowie. Efekt zapiera dech w piersiach nawet mnie - osobie która lata 70-te zna jedynie  z opowiadań. To akurat uzyskano dzięki wyśmienitym melodiom wspomaganym przez bujające się gitary. Niczym nie ustępują współczesnym, długim i urozmaiconym wstawkom. Tradycja i klasyka wyprzedziła nowoczesność. Udowodniła że nawet najlepszy PC jej nie zagrozi. Uczeń nadal musi gonić mistrza.
Bardzo wyraźnie słychać tu także elementy bluesowe. Zresztą album ten często porównuje się do najlepszych dzieł m.in. Deep Purple i Rainbow. Nie znam powyższych więc nie wypada mi tego weryfikować. 
"Syndrom złamanego serca" to pozycja obowiązkowa właściwie dla wszystkich i to bez względu na wiek. Osiągnięto tu idealny kompromis. Ludziska po 40-tce słuchając jej poczują się jak w niebie. To będzie podróż  w czasie której nie zapomną. Wrócą na ponad godzinę do najwspanialszych lat młodości. Młodsi z kolei znajdą tu porządny, mega chwytliwy power metal z elementami hard rocka okraszony pierwszoligowymi gitarami. Ścieżki nie grzeszą jakimś bardzo szybkim tempem. Nie drażnią nadmierną agresją czy dynamiką. Nadają się z jednej strony na kameralne spotkania, prywatki i sentymentalne podróże (także te które odbywamy w wyobraźni), a z drugiej - na większe imprezy choć pozbawione agresji oraz szaleńczego trzepania łbem. Albumik więc uniwersalny. Musicie tego posłuchać. Polecam wszystkim tym którzy chcieliby się dowiedzieć jak się kiedyś grało, czego słuchało i przy czym bawiło. No i tak jak już nieraz wspominałem - osoby zbliżające się do 50-tki (i starsze) po prostu MUSZĄ się  z tym krążkiem zetknąć. Takiego prezentu dawno nikt im nie zrobił. Będą wniebowzięci. Oby powstawało więcej takiej muzy. Ma genialny klimat. Pokazuje że ciągle jest lepsza od tego tego co serwuje się nam obecnie. W tym przypadku spojrzenie w tył jest jak najbardziej na miejscu. Można tworzyć nastrojowe (bo takie są utwory na omawianym albumie) dzieła bez pomocy PC. Nowoczesna technologia zabija talenty. Tutaj mamy PRAWDZIWĄ muzyczkę:)
Ocena taka a nie inna za to że piosenek jest tylko 13:P

Moja ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Ehh, tak wiem, teraz troszkę ochłonąłem... i zgadzam się z Tobą... Cieszę się, że nic jednak nie zrobiłem.

    A co do posta, dzisiaj rzeczywiście rzadko się widuję kogoś oryginalnego. Większość piosenkarzy czy bandów "zapożycza" instrumentale od starych hitów, dają jedynie własny tekst, troszkę podretuszują dźwięki i wydają "nową" piosenkę, która staje się przebojem. Szkoda, że nie każdy rozpoznaje podkład muzyczny, jego pochodzenie...

    OdpowiedzUsuń