czwartek, 2 czerwca 2011

Edguy - Hellfire Club (2004)

Power metal czyli według "znawców" durny łomot, wariackie walenie w perkusje. Ten gatunek wywołuje zamieszanie nawet w kręgach miłośników ciężkich brzmień. Dla jednych (fanów klasycznego heavy metalu oraz black/death metalu) to pedalski kicz opowiadający równie kiczowate historyjki o rycerzach, walce dobra ze złem i baśniowych krainach w stylu Herculesa. Dla drugich - chwytliwa i przebojowa muza która poprawi humor nawet najbardziej rozgoryczonemu, potencjalnemu samobójcy. Ten konflikt trwa i będzie trwał nadal. Ja należę do tej drugiej grupy. Lubię radosny, skoczny i przebojowy metal. Tematyka tych utworów jest trochę kiczowata ale co z tego? Zawsze powtarzam że liczy się klimat. Muzę oceniam jako całość (wokal, technika, instrumentalia). Tematyka to tylko jeden jej element. Na muzę należy patrzeć szeroko.

Edguy to niemiecka kapela istniejąca od 1992r. Jej trzonem jest charyzmatyczny, bardzo utalentowany, kreatywny wokalista - Tobias Sammet. Jej utwory opierają się w większości na chwytliwych refrenach, cudnym wokalu Tobiasa i świetnie zsynchronizowanych gitarach. Czasem wtrąci się chórek ale to rzadkość. Wybrałem album "Hellfire Club" dlatego że wg. mnie to ich najlepszy krążek. Charakteryzuje się on niesamowicie szybkim tempem, przebojowością i charakterrrem. Każdy utwór to niesamowicie szalona jazda bez trzymanki, pod prąd, z zawiązanymi oczami i z prędkością 300 km/h. Momentami aż zapiera dech i robi się ostro. Istne szaleństwo. Po przesłuchaniu całości ma się wrażenie że przed chwilą jeździliśmy kolejką górską. Że uciekaliśmy przed bombardującymi samolotami. Adrenalina niesamowita. Poza tym niewiele jest płyt tak równych jak ta. Tutaj nie ma numerów przeciętnych a już tym bardziej słabych. Ten krążek zakrawa o ideał.

Jest jednak jedno ale. Chodzi o to że do tego albumu musimy mieć odpowiedni nastrój, nastawienie. Ludzie zmęczeni, zestresowani i nerwowi wpadną w furię już po pierwszych dźwiękach po czym wyrzucą wieżę przez okno. To muza dla spokojnych luzaków nie mających obaw o jutro i nastawionych na szaloną zabawę. Tak czy owak Hellfire Club to pozycja obowiązkowa. W przypadku power metalu ważną rzeczą jest by nie wejść w sferę kiczu. Panom z Edguy to póki co nie grozi. Jest melodyjnie, ostro i charyzmatycznie.

Moja ocena: 9,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz