środa, 22 czerwca 2011

Wizyta w czasie której zegarek jest ważniejszy od gospodarza

Mam na myśli mszę świętą czyli przynajmniej jedną w tygodniu wizytę w domu Bożym. Cotygodniowe spotkanie z naszym Ojcem. Każdy praktykujący katolik, a za takich uważa się ponad 80% Polaków twierdzi  że do kościoła chodzić po prostu trzeba. To obowiązek wierzącego. Kto nie chodzi ten nie ma prawa nazywać siebie katolikiem a praktykującym tym bardziej. W kościele rozmawiamy z Bogiem poprzez śpiew i modlitwę. W kościele przyjmujemy sakramenty święte (chrzest, komunię, bierzmowanie, ślub, pogrzeb itp). W kościele możemy oczyścić duszę poprzez spowiedź. W kościele jesteśmy najbliżej Boga Ojca, jego syna Jezusa, Matki Bożej i Ducha Świętego.Wreszcie - możemy wesprzeć świątynię finansowo.
Jak wiadomo msza święta przebiega według z góry ustalonego schematu. Rzadko kiedy ktoś w niego ingeruje. Jest on co najwyżej wzbogacany takimi elementami jak chór czy wykład misjonarza. Na taką mszę wystarczy iść kilka razy by jej scenariusz wkuć na pamięć. By wiedzieć kiedy klęknąć, usiąść i złożyć ręce. To samo dotyczy modlitw. Po jakimś czasie ta sztywność i surowość zaczyna się nudzić. Człowiek chodzi na mszę niejako z przyzwyczajenia. Tak wypada, poza tym nieobecność w wielu społecznościach kończy się piętnowaniem a tego boimy się zawsze i wszędzie. Nie ma nic gorszego niż być na językach parafian. Nie ma nic gorszego niż utrata "maski" którą na siebie wkładamy by być lepiej postrzeganym.
Nie tak dawno pisałem że kościół upada na własne życzenie, że jest nie utylitarny, zacofany, konserwatywny i sztywniacki. Pisałem również że nie potrafi dogonić współczesności i że staje się dla wiernych coraz mniej atrakcyjny. Msza święta jest tego soczewką. Idealnym przykładem powyższych mankamentów.
Msza to nudna, przewidywalna do bólu i drętwa męczarnia. Godzina która dłuży się nie miłosiernie. Godzina podczas której padają nieraz rekordy w ziewaniu i spoglądaniu na zegarek/telefon. Godzina którą każdy próbuje sobie urozmaicić na swój sposób. Jeden z kimś rozmawia, drugi zabawia dziecko, trzeci przysypia, czwarty spaceruje, piąty się drapie, a szósty obserwuje ptaki, samochody i biegające dzieciaki. Mało kto przeżywa eucharystię tak jak trzeba. Teraz kiedy na dworze jest ciepło tą godzinę jest jeszcze trudniej wystać. Niektórzy modlą się... o cud w postaci awarii prądu lub czyjegoś omdlenia (sensacja odwracająca uwagę od przynudzającego księdza).
Odkąd pamiętam kapłani zawsze mówili że kto nie przeżywa mszy ten nie jest godzien bycia katolikiem. Kto ziewa i nie uczestniczy w niej poprzez np. śpiew temu msza się "nie liczy" i równie dobrze mogło by go w domu Bożym nie być. I w sumie mają rację.
Tak będzie coraz częściej. Ludzie będą chodzić na msze z przyzwyczajenia tylko po to by zaliczyć. Kto jest temu winien? Parafianie? Oj nie - księża i rygorystyczny system. 
Już kilka razy zauważyłem w moim kościele rzecz ciekawą. Mianowicie ludzie pozytywnie reagują na inność tj. zmianę tego z góry ustalonego, nudnego schematu. Wystarczyło że ksiądz opowiedział na końcu żart. Jeszcze lepiej było kiedy parafię odwiedził misjonarz. Gdy zaczął opowiadać o trudnej pracy w krajach trzeciego świata, o zwyczajach tamtejszych ludów i o ich problemach wszyscy od razu przestali ziewać. Pojawiło się bowiem coś innego, świeżego, intrygującego. Dziwne że nasi księża nie podchwycili pomysłu. Wiadomo że misjonarza nie może być na każdej mszy. Chodzi mi bardziej o odświeżenie formy takowej. O włączenie w nią czego innego.
W jaki sposób kościół katolicki nawraca dzikich tubylców z Afryki? W jaki sposób uczy ich naszej wiary? Bynajmniej nie nakazując im stać jak kołki przez bitą godzinę. Coś takiego skończyło by się porażką. Jak więc zachęcają? Ano spontanicznością, śpiewem, tańcem, zabawą, muzyką, folklorem. Przyjemne z pożytecznym. Czemu więc u nas w cywilizowanym świecie tak to nie może wyglądać? Nie ma mowy o głupich wygibasach babci na środku kościoła. Chodzi raczej o uatrakcyjnienie mszy jako takiej. Dodanie luźniejszych elementów. Coś w stylu rekolekcji dla dzieci (kazania na tzw. czasie, rozmowy z poszczególnymi osobami, wymiana poglądów na bieżące tematy itp). Uważam że efekt czegoś takiego zaskoczyłby wszystkich. Takie podejście wymaga pracy ale warto. Watykan i purpuraci powinni o tym pomyśleć póki ludzie jeszcze do kościoła chodzą. Czas działa na jego niekorzyść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz